wtorek, 18 grudnia 2012

Wiersze na Boże Narodzenie - Dorota Gellner


Z PAMIĘTNIKA MAŁEGO CZYTELNIKA

Idą święta. Tak powiedziała mama i dostałam prezent. To znaczy duży list z książką w środku. Lubię listy od Kanapy, zawsze fajne książki mi przysyłają. Teraz jest zima. Trochę głupie jest to ubieranie i nie wygodne, ale lubię zabawy na śniegu. Mikołaja też lubię i nie rozumiem, dlaczego mama na swoich starych zdjęciach z Mikołajem płacze. Może wtedy nie było fajnych prezentów? Nie wiem. A może to ten Mikołaj? Nikt mu nie doradził jak ma wyglądać i dzieci się bały. Nie ważne, teraz Mikołaje wyglądają ładnie i mama też już nie płakała, jak poszła ze mną do mojego.

Ale chciałam opowiedzieć o książce. Jest piękna. W twardej oprawie, jakby posypana pudrem i błyszczącymi gwiazdeczkami. Wygląda na to, że przygotowały ją elfy, bo jest czerwono – zielona, jak ich kubraczki. Są to „Wiersze na Boże Narodzenie”, które napisała pani Dorota Gellner. Bardzo mi się podobają. W czasie czytania, to znaczy mama czytała, a ja przewracałam kartki, udawałyśmy, że jesteśmy w tej baśniowej krainie. Przecież każde dziecko wie, że tak naprawdę się nie da, ale mama mi kiedyś wytłumaczyła, że jak się pociągnie za odpowiednią dźwignię wyobraźni, to świat staje się fantastyczny, a w tym świecie wszystkie marzenia się spełniają. I właśnie takie są te wiersze, nawet nie trzeba szukać tej dźwigni. Wystarczy przeczytać o Białych Snach, Górze Prezentowej, a już się w Świąteczną Noc maszeruje w Orszaku Mikołajowym. Każdy z nich jest osobną opowiastką i brzmią bardzo rytmicznie, że chciałoby się zaśpiewać, choć nie leci żadna muzyka. Czasami nie chce mi się przewracać kartki na kolejną stronę, bo obrazki są tak piękne, że mimo iż do wierszy, to opowiadają swoją własną historię. Dowiedziałam się, że to są ilustracje i namalowała je pani Dorota Rewerenda-Młynarczyk. Są idealne i bardzo magiczne.
Autorka, pani Dorota Gellner jest bardzo znana i dużo wierszy dla dzieci już napisała. Mam w domu jej dwie książeczki. Najbardziej lubię „Bajeczkę”, jak to mówi mama, książeczka jest trochę sfatygowana, ale to znaczy, że bardzo ją lubię. Poza tym wiem, że napisała też piosenki dla Fasolek, to taki zespół dziecięcy z czasów mamy, ale i teraz ja lubię go słuchać. Te piosenki to „Zuzia, lalka nieduża”, „A ja rosnę” i „Ogórek zielony”. Znacie je? Chyba wszyscy je lubią. Ja bardzo. A teraz doszły jeszcze te wiersze o Bożym Narodzeniu. Też byście je polubili, naprawdę. Mama twierdzi, że Wilga wydaje porządnie książki, zupełnie jakby te elfy w ogóle ją nie przekonywały. Myślicie, że jedno nie wyklucza drugiego, też tak myślę.
A dla Was na zachętę mam wierszyk otwierający tę książeczkę:
„Chodzą Święta po ulicach
w kolorowych rękawicach,
w ciepłych butach
na kożuchu -
białe Święta
w białym puchu.
Więc otwórzmy drzwi szeroko:
- Wchodźcie!
Wchodźcie jak co roku!”

Pozdrawiam,
Marysia


PS. Dziękujemy portalowi nakanapie.pl za książkę! :-)

środa, 5 grudnia 2012

"Zwyczajny facet" - Małgorzata Kalicińska

Jak już wspominałam, czytam sobie spokojnie biografię Miłosza, dziesięć lat pracy Andrzeja Franaszka, a że nastroje ciążowe różne, to dla rozluźnienia sięgnęłam po "Zwyczajnego faceta" Małgorzaty Kalicińskiej, bo już stał na tej półce i stał, w świat by poszedł, a ja jeszcze nic tej autorki nie czytałam, to stwierdziłam, że spróbuje, a co tam.

Historia z życia wzięta. Wiesiek, inżynier od statków po zamknięciu stoczni zostaje na bezrobotnym i żadnej pracy znaleźć nie może. W domu dwójka już prawie dorosłych dzieci i nadpobudliwa żona, awanturnica niezauważająca swojej winy, no choleryczka. 
Pierwsze, co sobie pomyślałam, to że pierdoła facet, ale w końcu przestałam, bo i on do takich wniosków doszedł, a emigracja zarobkowa z mozołem, bo z mozołem, ale wycisnęła z niego resztki męskości.
W ciąży jestem i może przez to jakaś taka emocjonalna za bardzo, ale coś polubiłam tego Wieśka i niezmiernie ciekawa byłam zakończenia, bo niby większa część książki to retrospekcje i wspomnienie koszmarnego małżeństwa, ale tak coś czułam, że wstęp nie zapowiada zakończenia i bardzo jestem autorce wdzięczna, za takie jakie napisała, nie chciałabym innego, to jest idealne.

Samej autorki nikomu przedstawiać nie trzeba. Małgorzata Kalicińska grono czytelników i telewidzów zdobyła Rozlewiskiem. Nie czytałam, nie oglądałam i jak na razie mnie nie ciągnie, ale "Zwyczajnego faceta" polubiłam i z wielką przyjemnością przeczytam "Irenę", którą dostałam przez losowanie u Sabinki

"Zwyczajnego faceta" nie można zaliczyć do książek fenomenalnych, jak mówię, idealny przerywnik przy cięższej lekturze, ale z drugiej strony daje ten zapalnik, by się zastanowić, porozglądać dookoła, poobserwować, wysnuć wnioski. Chcę, czy nie chcę, ale muszę przyznać, że i odbiór książki różnił się będzie od wieku i doświadczeń czytelnika, niestety, ta książka rządzi się swoimi prawami i trzymam kciuki za wszystkich zwyczajnych facetów.

poniedziałek, 26 listopada 2012

"Ulica Rajska" - Ulla Lachauer

Ulica Rajska jest we wsi Bittehnen (obecnie Bitenai) na Litwie i mieściło się przy niej gospodarstwo, w którym wychowała się Lena Grigoleit, chłopka, "pruska Litwinka", gdyż były to czasy, gdy te tereny należały do Prus Wschodnich, i tak nazywano ją i jej rodaków nad Niemnem. Rodzina Leny była pochodzenia niemieckiego, jednak gdy przed Drugą Wojną Światową takie rodziny dostawały pozwolenie na powrót do Rzeszy, jej bliscy  na to się nie zdecydowali. 
"Byliśmy "pruskimi Litwinami", tak nas nazywano, kiedy byłam mała. Mając cztery lata, mówiłam doskonale po niemiecku i litewsku. Rozmawialiśmy raz tak, raz tak. Rodzice przeważnie mówili do nas po niemiecku, dziadkowie - po litewsku. (...). Dziadek powiedział swoje ostatnie słowa po litewsku. Potem zdawało mi się, że miało to znaczenie dla mojego życia. (...). Chociaż dobrze mówił po niemiecku, litewski był bliższy jego sercu." (1)
Książka ta zawiera ponad osiemdziesiąt lat wspomnień Leny. Od lat dziecięcych i nikłe przebłyski z czasów Pierwszej Wojny Światowej. Przez marną edukację i przyjaźnie, i późniejsze wybory serca. To wszystko jest pięknie opisane, jej miłość do rodziny i do ziemii. Trud Drugiej Wojny Światowej i wywózka na Sybir. Aż po lata starości i śmierć na Litwie, którą ukochała. 

Jest to opowieść szczera i prawdziwa. Nie osądza innych zbyt pochopnie. Stara się zrozumieć decyzje innych przez pryzmat tych ciężkich czasów. Również na Syberii jej rodzina stara się przystosować i w miarę normalnie żyć. Bielą ziemiankę, zakładają ogród, posyłają dzieci do szkoły i pracują.
"Nasza okolica była całkiem interesująca. W pobliżu mieliśmy góry, także lasy. Byłam kiedyś w tajdze, chciałam zobaczyć, co to takiego. (...). Tajga to taki las z ogromnymi drzewami. Kidy patrzysz w górę prawie nie widać wierzchołka. W barakach mieszkało tam dużo mężczyzn. W dzień ścinali drzewa i cieli pnie na kawałki. Musieli wykonać normę. (...). Mówi się, że każdy kraj jest ukształtowany przez przyrodę, a przyroda kształtuje człowieka. Dobrze to było widać na Syberii." (2)
 Po śmierci Stalina rodzina Leny, mimo zakazu, wróciła do rodzinnej wsi, bo przecież nie mieli dokąd indziej pójść. Choć już nie była to ta sama wieś, inni mieszkańcy, inne rządy.


"-Na Syberii spotkaliśmy dobrych, a nawet szlachetnych ludzi. -Kiedy wróciliśmy do domu, nie było nikogo, kto odpowiadałby nam duchowo. Sami obcy, mieli inne poglądy, inne problemy." (3)
Mimo wszystko jej rodzina i to przetrwała, stopniowo odzyskując dom i część gospodarstwa, i zagospodarowując je. Było ciężko ale starali się żyć jak najlepiej. Lena przeżyła śmierć rodziców, a później i męża. Jej córki wyjechały do miasta i  przez wiele lat utrzymywała wszystko sama, do późnej starości. Żyła 85 lat. 

Wspomnienia Leny Grigoreit spisała Ulla Lachauer, niemiecka dziennikarka, która podróżowała po Litwie w celu nakręcenia filmu na podstawie powieści Johannesa Bobrowskiego "Litewskie klawikordy", w której miejsce akcji to Bittehnen. Nie wiem czy film został nakręcony, z książki to nie wynika. Natomiast dziennikarka wiele miesięcy spędziła u Leny, pracując razem z wówczas prawie osiemdziesięcioletnią staruszką w polu i wysłuchując jej opowieści. 

Dla mnie ta książka była niesamowitym przeżyciem, choć początkowo obawiałam się, czy nie będzie nudną lekturą. Była wspaniałą. Pisarka, jak i tłumaczka, Maria Przybyłowska,  ze starannością oddały język jakim posługiwała się Lena, z jednej strony chłopka z niewielkim wykształceniem, a drugiej strony bardzo oczytana osoba. Książkę czyta się jednym tchem, niczym przygodową, a z drugiej strony poznaje się kawał historii widzianej oczami zwykłego człowieka, który brał w niej udział. Szczerze polecam.





1. Ulla Lachauer, "Ulica Rajska", wyd. Fundacja Pogranicze, Sejny, 2010, str. 12-13
2. Tamże, str. 90
3. Tamże, str. 104

piątek, 23 listopada 2012

"Prawo do życia a powinność pracy" - Wincenty Rzymowski

Czy Was też zaintrygował tytuł? Mnie tak i dlatego postanowiłam pożyczyć ów książkę od kolegi męża, kolekcjonera staroci i poznać tę myśl z roku 1936, w którym to książka ta została wydana. Dodatkowym motorem napędowym był sam autor, Wincenty Rzymowski.

Wincenty Rzymowski żył w latach 1883 - 1950. Był literatem, dziennikarzem i politykiem. Był ministrem spraw zagranicznych, kultury i sztuki oraz posłem na Sejm Ustawodawczy. A od 1944 przywódcą Stronnictwa Demokratycznego. Za swoje korespondencje był aresztowany przez policję Mussoliniego i więziony w Rzymie. Jego publicystyka w czasie Drugiej Wojny Światowej miała charakter antyhitlerowski, antyfaszystowski, nie stronił również od krytyki Związku Radzieckiego. "Jako przedwojenny działacz SD posłużył komunistom do uwiarygodnienia nowego ustroju, pozostając – pomimo pełnionych funkcji – osobą pozbawioną wpływów politycznych, również w szeregach własnego ugrupowania, w którym władze komunistyczne osadziły własnych ludzi. Obecnie postać Rzymowskiego uległa zapomnieniu lub jest oceniana krytycznie jako "poputczik" komunistów ". źródło

A może tak jak wielu wybitnych wierzył a marksistowskie idee. Na to wygląda. Ja w hasło typu, nikt nie kradnie, bo wszystko należy do wszystkich nie wierzę. Chciałabym, by ludzie wierzyli w hasło, nikt nie kradnie, bo każdy szanuje prywatność każdego. Bądź, co bądź teraz mamy też kapitalizm i zmagamy się z innymi problemami demokracji. Mi do politycznych mądrości daleko, ale nie jestem ślepa i głucha na to co wyczytuję w wiadomościach internetowych czy słucham w radiu. Ale przecież to nie o tym ta książka.

Wincenty Rzymowski na kartach tej książki, można by rzec, rozprawia się z ówczesną inteligencją, szuka dla niej miejsca, w Polsce, gdzie rośnie zainteresowanie marksistowską broszurką "18 Brumaira". Oczywiście krytykuje faszyzm i nacjonalizm. Przytacza również innych myślicieli europejskich, Romana Fernandeza, Aldousa Huxleya i innych. Są również rozważania na temat wiary i jej miejsca w odniesieniu do faszyzmu i nacjonalizmu. 
Oczywiście nadrzędną ideą w tej książce jest praca i jej obowiązek wykonywania przez wszystkich, i najlepiej przy tym nie myśleć, wtedy człowiek jest bardziej wydajnym narzędziem robotniczym, bo inaczej tego nazwać nie umiem. 

Cóż, książkę przeczytałam, jest dla mnie nowym doświadczeniem i spojrzeniem na historię, zgłębiać tematu nie zamierzam. Teraz żyję radością, bo doczekałam się w kolejce bibliotecznej, prawie rocznej, biografii Miłosza autorstwa pana Franaszka, trochę mi z nią zejdzie, ale wiem, że warto. :-)

środa, 14 listopada 2012

Kochaj mnie mocniej... Czeskie Opowieści

Nad pożyczeniem tej książki z biblioteki nie zastanawiałam się ani chwili, bo bardzo dobrze pamiętałam recenzję Natuli i miałam wielką ochotę przeczytać tę książkę.
Jest to zbiór opowiadań współczesnych, czeskich autorów, które krążą wokół uczucia jakim jest miłość.  

Czeskie Opowieści to seria książek wydawanych przez wydawnictwo GOOD BOOKS, ta jest trzecią. Wcześniej ukazały się "Zdrowych i wesołych..." (opowiadania o Bożym Narodzeniu) i "O kobietach...". Ten zbiór bardzo mi się podobał, więc mam nadzieję, że i te dwa poprzednie uda mi się kiedyś przeczytać.

Czyli jaka jest ta czeska miłość? Czy tak różna od naszej? 
Czytając opowiadanie, za opowiadaniem wzdychałam nad tym, ileż w tych opowiadaniach prawdy, ludzkich zachowań, takich płynących prosto z serca, a nie przemyślanych, wyidealizowanych schematów. Chciało mi się czytać i poznawać te uczucia. Bo nie jedno, ale tyle ilu było bohaterów.

We mnie jeszcze pewnie długi czas będzie siedziało w szczególności jedno opowiadanie. Napisała je Alice Nellis i nosi tytuł "Chcesz herbatę?". W nim to autorka pokazuje trzy punkty widzenia na jedno wieczorne wydarzenie. Jest niesamowite. Niby błaha sprawa, zajęty mąż z opóźnieniem reaguje na pytanie żony, a na dodatek odpowiedź jest tak od niechcenia. I już w kobiecie tlą się czarne scenariusze ich przyszłego życia, a to był taki niewinny powód i jeszcze do tego punkt widzenia dziecka, które niby nie, ale obserwuje z boku. Cóż warto przeczytać, szczerze polecam. Ja nad tym opowiadaniem głęboko sobie westchnęłam, ale na szczęście ta historia kończy się dobrze i mogłam się też szczerze zaśmiać nad losem naszej, kobiecej wyobraźni.

Całość zdobi piękna okładka, która niesamowicie przyciąga wzrok, chociaż muszę przyznać, że i czeska wersja jest niczego sobie i też mi się bardzo podoba.

To dobra lektura na jesienne wieczory.

wtorek, 6 listopada 2012

Eden - Stanisław Lem

Powiem tak, dwa wyzwania mnie zaatakowały i jak nic drzwiami i oknami pchał się w moje czytelnicze objęcia sam wielki, Stanisław Lem. Bałam się jak..., nie wiem co, bo ja z fantastyką na bakier, jedynie kichać się od Anioła nauczyłam z odpowiednim namaszczeniem - Alleluja!  A już samo science fiction jest dla mnie, no... science fiction. Ale słowo się rzekło i żeby podołać postanowiłam nie odkładać tego na środek, czy koniec miesiąca i zaatakowałam już drugiego dnia listopada.
Padło na Eden, jedyną książkę tego autora w moim domowym posiadaniu. 

Grupa sześciu kosmonautów w wyniku błędnych obliczeń rozbija się na planecie zwanej Eden.  By wrócić na Ziemię muszą naprawić prawie doszczętnie zniszczone urządzenia. Nadzieja jest, bo gdy oni wybrali się na wyprawę rakietę odwiedził mieszkaniec Edenu, niestety w wyniku spięcia energetycznego, które sam wywołał nie przeżył. Odkrycia z wyprawy oraz nieznany przybysz (nazwany przez nich Dubeltem) budzą w kosmonautach chęci naukowego badania. Godzą to z naprawą rakiety dzieląc się na dwie drużyny. Prace naprawcze posuwają się wartko do przodu, również i odkrywcze nie pozostają w tyle. Ale i zainteresowanie nie jest tylko z jednej strony, a raczej chęć pozbycia się nieproszonych gości, bo przecież by doszło do komunikacji potrzebny jest wspólny język.

Muszę przyznać, że pomimo braków w znajomości terminologii naukowej książkę czytało mi się bardzo płynnie. Fakt, trochę rzeczy nie rozumiałam i nie wiem, czy rozumiem i teraz, to  jednak opisy, które stosuje autor pozwoliły mi na w miarę sprawne odnalezienie się w temacie.  

Z jednej strony społeczeństwo Edeńczyków wygląda na prymitywne, mało rozwinięte samo w sobie, a z drugiej strony ich nad wyraz rozwiniętą dziedzina jest bioenergetyka. Poprzez eksperymenty i chęć ulepszenia siebie samych, zniszczyli część własnej rasy, a skutki tego odczuwają do dzisiaj. W opis panującej tam władzy, nie władzy wczytywałam się z przekąsem.  Moje wydanie jest 1984 i tak zastanawiałam się jak ówczesne nasza władza pozwoliła na publikację tego dzieła, że też się nie wczytała? A może pomyślała, że Lem nie był jasnowidzem pisząc tę książkę w '59. A może to tylko moja wyobraźnia i doszukiwanie się w fantastycznej powieści jakiś politycznych drwin? Kto wie?

Bądź, co bądź jestem pod wielkim wrażeniem tej powieści. To moje pierwsze spotkanie z prozą fantastyczno - naukową i jeżeli chodzi o twórczość Stanisława Lema, to na pewno nie ostatnie. 
Szczerze polecam tę książkę, a sceptykom, takim jak ja, przełamanie barier.

poniedziałek, 5 listopada 2012

„Mowa ciszy. Twoje codzienne wsparcie.” - Eckhart Tolle


Wszystkim nam znane jest powiedzenie, że mowa jest srebrem, a milczenie złotem. Czasami wydaje mi się, że ludzie zapomnieli o tej maksymie, albo skrzętnie schowali ją w niepamięci. Bo łatwiej jest wykrzyczeć swoje żale, czy przekonania. Ile to razy mówimy o pustych słowach płynących do nas z mediów. A gdzie w tym wszystkim czyny i doświadczenie?
Lubię ciszę, a raczej brak mowy, wsłuchanie się we własne myśli, w odgłosy natury. Krytycznie patrząc na siebie muszę stwierdzić, że kiedyś bardziej dawkowałam słowa, więcej słuchałam innych i siebie. Zatęskniłam za tym, odwaga też wyczerpuje, dlatego książka „Mowa ciszy. Twoje codzienne wsparcie” wręcz przyciągnęła mnie do siebie.
Autorem tej niepozornej, malej książeczki jest Eckhart Tolle, urodzony w Niemczech absolwent Uniwersytetu w Cambridge. Jest on propagatorem duchowego przebudzenia i terapeutą duszy. Jego książki za jedne z najbardziej wpływowych publikacji XXI wieku, a New York Times ogłosił go bestselerowym autorem.
Dla mnie autor był zupełnie nieznany, jednak zaufałam uspokajającej toni okładki i postanowiłam przy jej pomocy poznać mowę mojej ciszy.
I już na samym wstępie autor wprowadził we mnie spokój. Nie obiecywał złotych gór, nie mydli oczu pustymi frazesami, czego to ja nie osiągnę.

„Prawdziwy duchowy nauczyciel niczego nie naucza w powszechnym rozumieniu tego słowa. Niczego nie doda do tego, co już wiesz. Jedynym zadaniem prawdziwego nauczyciela jest pomoc w rozpoznaniu tego, co oddziela cię od prawdy, tego co już wiesz i kim jesteś w głębi swego istnienia.” (1)

W tej książce nie znajdzie się też stymulujących umysł idei czy teorii ani intelektualnych analiz, brak też w niej szerzenia wierzeń.
A więc o czym jest ta książka? Też się zastanawiałam i przeszłam do lektury.
Jest to zbiór sutr, które mają rozbudzić i wyrwać myślenie z utartych schematów. Sutry są pełnymi mocy wskazówkami do prawdy. Mogą to być aforyzmy, krótkie powiedzonka, można by rzec, że to takie złote myśli. Ich zaleta leży w zwięzłości.
W tej książce można je nazwać prawdami uniwersalnymi, gdyż są ponad wszelkimi religiami czy wierzeniami. Dla ułatwienia zebrane są w kilka rozdziałów, co pomaga rozróżnić ich tematyczny przedział. W opinii samego autora każdy jednak powinien zapoznać się z tymi z pierwszego rozdziału i ja też jestem tego zdania.
Książeczkę tę polecam, chociaż nie może ona służyć za podręcznik, to jest świetnym narzędziem do pracy nad sobą i swoją duchowością. Ja stosuję metodę otwierania na chybił trafił i rozmyślania nad sutrą, na której akurat zatrzyma się mój wzrok. To zajmuje tylko kilka chwil, a można się zdziwić, co potrafi nasz umysł.


1.„Mowa ciszy. Twoje codzienne wsparcie.”, Eckhart Tolle, wyd. Studio Astropsychologii, Białystok, 2010, s.9



Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu:

środa, 31 października 2012

Włóczykijkowe Łóżko J. L. Wiśniewskiego

Dwie ostatnie włóczykijkowe przesyłki nie zachwyciły mnie w ogóle i aż się bałam kolejnej, nawet po tym jak już wiedziałam, co do mnie przywędrowało. Dlaczego? Bo muszę ze spuszczoną głową przyznać i narazić się wielu fankom, że "Samotność w sieci" w ogóle mnie nie porwała, nie urzekła i nie wywarła na mnie jakiegokolwiek wpływu, a może i wywarła - nie sięgałam więcej po książki Janusza Leona Wiśniewskiego. To dlaczego zapisałam się na włóczykijkowy egzemplarz? Bo swego czasu zapisywałam się na wszystkie książki z akcji, których nie znałam i pomyślałam sobie, że przecież nie muszę pisać pozytywnej opinii, choć bardzo nie lubię pisać negatywnych, wolę skupiać się na tym co mnie zachwyca, ot egoizm.

I tu Was zaskoczę? Nie będzie negatywnej opinii, bo Łóżko mnie porwało, zachwyciło i wzruszyło.
Jest to zbiór siedmiu opowiadań, które każde na swój sposób prezentuje miłość. Jest miłość spełniona, zraniona, duchowa i stracona, ale co najważniejsze w każdym z tych opowiadań jest  nadzieja i walka o siebie, i swoje uczucia. 
Mimo, że autorem jest mężczyzna, to opowiadania napisane są z punktu widzenia kobiety, jakby autor to "drugie ja" posiadał stricte żeńskie. Wszystkie krążą wokół łóżka, cielesności i doznań erotycznych, ale jest to tak subtelnie przedstawione, że przyklaskujemy takiej miłości, tym rozterkom i podejmowanym decyzjom.
Każda historia jest zakończona w momencie, gdy bohaterka podejmuje jakąś decyzję, gdy czas na działanie i to jak dana opowieść się zakończy zależy tylko i wyłącznie od naszej wyobraźni, a sam autor nie zostawia nas bez wiary w dobry finał.

Książkę szczerze polecam, niesie sobą piękne przesłanie i warto by powłóczyła się jeszcze do innych czytelników.

Za możliwość przeczytania dziękuję:


poniedziałek, 29 października 2012

Robert Muchamore i jego agenci Cheruba

Swego czasu tak sobie podczytywałam, podsłuchiwałam recenzje i opinie o serii książek Roberta Muchamore, Cherub, i tak nabierałam ochoty na poznanie przygód tych dzieciaków. W dzieciństwie marzyły mi się tajne misje, zagadki i przygody. W marzeniach na nowo, z sobą w roli głównej, odgrywałam role z przeczytanych książek. Trochę już podrosłam, ale wiara w marzenia mi pozostała, sentyment  do książek o takiej tematyce i miłość do tajnych organizacji ;-).
Tak sobie myślałam o tym Cherubie i raz swoje chęci wyraziłam na nakanapowym forum, ot tak, niezobowiązująco. Ale wtedy odezwała się do mnie Edyta, kanapowa @zuzankawes i zaproponowała przesłanie mi dwóch swoich audiobooków o agentach Cheruba i tak zrobiła, za co Jej pięknie dziękuję. :-)

Bardzo lubię audiobooki, a gdy lektorem jest Jarosław Boberek, to wręcz uwielbiam. I nie rusza mnie jakiś tam król Julian, już bardziej go cenię za kaczora Donalda i za to, że w jednym odcinku potrafił zagrać Donalda i jego trzech siostrzeńców na raz. Chociaż mnie powalił na kolana czytając, sam jeden, "Kocie historie" Tomasza Trojanowskiego, niesamowity. Cheruba też sam czytał i naprawdę dało się z intonacji głosu lektora dowiedzieć, które z postaci akurat mówi, po prostu, wielki talent.

Autor Cheruba, Robert Muchamore, jest Anglikiem i byłym prywatnym detektywem. Obecnie zajmuje się jedynie pisaniem książek, a oprócz serii Cherub, pisze drugą serię o Agentach Hendersona, można by rzecz, pierwowzór Cheruba, bo i założyciel ten sam, tyle, że tamci działają w czasie Drugiej Wojny Światowej.

Z serii Cherub poznałam drugą i trzecią część, odpowiednio "Kurier" i "Ucieczka". Brak znajomości pierwszej części nie przeszkadzał. Na początku każdej części jest krótkie wprowadzenie, co pozwala na szybkie odnalezienie się.
Agentem Cheruba nie może zostać każdy. Są to dzieciaki, które w taki czy inny sposób straciły rodziców i nikt z rodziny się nimi nie interesuje.
W "Kurierze" czwórka wybranych agentów musi zaprzyjaźnić się z dziećmi Keitha Morre'a, narkotykowego bossa. James, jeden z agentów, a dla nas główny bohater, sam zostaje kurierem narkotykowym i współpracując z FBI pomaga rozbić szajkę. 
Natomiast w "Ucieczce" James trafia do najgroźniejszego więzienia, Arizona Max, gdzie musi zaprzyjaźnić się z więźniem i zorganizować mu ucieczkę.

Obydwa audiobooki przesłuchałam w niewiarygodnie krótkim czasie. Ciężko było się oderwać, nie było nudnych fragmentów. Co chwilę coś się działo, co nie pozwalało się oderwać i choć o chwilę przedłużałam czas słuchania. 
Sądzę, że jest to świetna seria dla nastolatków i nawet starszej młodzieży. Wartka, sensacyjna akcja i ciekawa fabuła, to coś na co wszyscy stawiamy. I nawet dla kobiet w ciąży polecam tę serię, bo mimo sensacyjnych, kryminalnych wątków wie się, że autor ma świadomość, że czytają jego książki nastolatki, do nich je kieruje i odpowiednio dawkuje brutalność. 
Ja wiem, że to nie jest moje ostatnie spotkanie z tą serią, przede mną jeszcze dziesięć części, bo i do pierwszej chcę wrócić.

czwartek, 25 października 2012

„Czupury i inne zabawy z wyobraźnią” - Odeta Moro Figurska, Ewa Urlich - Załęska


 Ośmielę się wygłosić teorię, że każda matka pragnie zaczarować świat swojego dziecka. Pragniemy ich uśmiechu, radosnych oczu i pełnej energii pomysłowości. Uchyliłybyśmy naszym szkrabom nieba, mimo czasami trudnych chwil. Nie raz słyszy się zdanie w ustach kobiet, że sobie tego czy tamtego nie kupiły, bo dziecko ,musi mieć. Tak jest i ciężko to w kobiecie zmienić. Druga strona medalu jest taka, że gdy już chodzi o zabawki, to mi osobiście aż przykro patrzeć, gdy nowa zabawka leży w koncie, choć dziecko same ją sobie w sklepie wybrało. Są takie przypadki, nie zaprzeczycie, choć nie można tego generalizować, bo dzieci mają te swoje ulubione, które nigdy się nie znudzą, choć nie wiem jak byłyby zniszczone.

Gdy dziecko dorasta, jego wyobraźnia szaleje i nie mało trzeba się na główkować, by sprostać zabawowym wymaganiom kilkulatka. I tu naprzeciw naszym oczekiwaniom wyszła książka Patrycji Koskowskiej i Doroty Wawryniuk – Kaczyńskiej „Czupury i inne zabawy zwyobraźnią”. Do współpracy zaprosiły Odetę Moro Figurską znaną prezenterkę telewizyjna i założycielkę Fundacji Szczęśliwe Macierzyństwo oraz Ewę Urlich – Załęską psycholog dziecięcą i kierownik programowy Akademii Zabawy i Twórczego Rozwoju Edukado. I to nazwiskami tych dwóch pań promowana jest ta książka.

Idea tej książki jest taka, że promuje zabawy bez gotowych, sklepowych zabawek. Na pierwszy plan wysuwają się chęci i nasza wyobraźnia oraz przedmioty, które na co dzień mamy w domu, typu sznurek, guziki, jakiś garnek, czasami trochę kaszy, mąki czy lejek.
Musicie sami przyznać, że zapowiada się ciekawie. I w jakimś stopniu tak jest. Jest sporo ciekawych propozycji. Jak zrobić z butelek plastikowych kręgle, a balonów czy skarpetek ludziki. Mi spodobała się też „mapa ważnych miejsc” czyli na kartonie rysujemy mapę Polski i zaznaczamy gdzie kto mieszka z rodziny czy przyjaciół, fakt, żeby ładnie wyszło, to najlepiej mieć rodzinę rozsianą po całym kraju. Nam też wielką frajdę sprawiło robienie biżuterii z makaronu i kulek papieru.

Zabawy podzielone są na miejsce ich wykonywania, jak salon, kuchnia, ogród czy garaż. Mnie bardzo zainteresował rozdział o zabawach w czasie choroby dziecka.
Muszę przyznać, że książka jest pięknie wydana. Strony są ozdobione tematycznie pod rozdział i zdjęciami bawiących się dzieci oraz zdjęciami pani Odety Moro Figurskiej bawiącej się z córką. Dodatkowo każdy rozdział zaopatrzony jest krótkim wstępem wyżej wymienionej. Odniosłam wrażenie, że to idealna książka dla fanów tej znanej dziennikarki. Ja do nich nie należę, choć cenię sobie ludzi, którzy działają na rzecz innych. Nie jestem w stanie też przemilczeć faktu występowania w książkach reklam na całą stronę i to w ilościach bardzo zauważalnych. Mi się to po prostu nie podoba i tyle. Jedyny pocieszający fakt, że doczytałam, iż część dochodu ze sprzedaży książki ma być przeznaczona na cele statutowe Fundacji Szczęśliwe Macierzyństwo i mam nadzieję, że z tych reklam też na nie poszło.

Zainteresowanym książkę polecam, choć nie wyróżnia się ona niczym wśród tych, które już posiadam, choć zabaw jest sporo i każde dziecko powinno się jakąś zainteresować.

Za książkę bardzo dziękuję serwisowi:

środa, 24 października 2012

"Opowieści buddyjskie dla małych i dużych" - Ajahn Brahm


Ajahm Brahm jest Opatem Klasztoru Bodhinyama i Dyrektorem ds. Duchowych Buddyjskiego Towarzystwa Stanu Australia Zachodnia. Na buddyzm przeszedł w wieku szesnastu lat, a po skończeniu studiów na Uniwersytecie w Cambrige wyjechał do Tajlandii, by zostać mnichem. Spędził tam dziewięć lat studiując nauki buddyjskie i praktykując medytację Tajskiej Tradycji Leśnej.

Książka „Opowieści buddyjskie dla małych i dużych" powstała na przestrzeni lat. Autor wspierał się tymi historyjkami w swoim nauczaniu i na prośbę pewnej młodej kobiety spisał je w formie książki. Te opowieści stały się też pomocne dla pewnego pastora kościoła protestanckiego, który poprosił o ich udostępnienie do swojej książki poświęconej pracy misjonarskiej.

Mądrość Buddy nie jest objawieniem natury boskiej. Jest to wnikliwe zrozumienie prawdziwej natury życia. I takie są te opowiadania. Mówią o człowieku i do człowieka.
Moją, że tak napiszę, najulubieńszą historią jest opowieść o złym wężu. Kąsał ludzi dla zabawy, był złośliwy i wredny, aż na starość zaczął interesować się śmiercią i religią, czym do tej pory gardził. Udał się więc do pewnego świętego węża, który swoimi naukami nawrócił go całkowicie. Stał się potulnym wężem. Nie kąsał, nie syczał i nawet poddał się ciosom jakie zadało mu kilku nieznośnych chłopaków. Poturbowany i obolały popełzał do swojego mistrza z wyrzutami i brakiem wiary. Święty wąż ze spokojem mu odpowiedział:

(..) to prawda, że powiedziałem Ci byś nie kąsał. Ale nigdy nie powiedziałem ci, byś nie syczał, nieprawdaż?
Czasami tak bywa w życiu, że nawet święci muszą „syczeć”, z czystej życzliwości. Ale nikt nie musi gryźć.”(1)

Mądre, prawda?
Te piękne opowieści mogłabym przytaczać i przytaczać. Ja przy ich czytaniu wyciszyłam się, czułam spokój w duszy i swoistą radość. Są one napisane prostym, przyjemnym językiem i czyta się je jednym tchem. Dla ułatwienia podzielone są na rozdziały m. in. o winie, miłości, gniewie, szczęściu, mądrości czy strachu i bólu.
Niektóre są niby banalne ale po ich przeczytaniu nagle doznajemy swego rodzaju oświecenia i w tej samej chwili trudna sprawa znajduje rozwiązanie, a ból łagodnieje. I nie chodzi tu o jakiś cud, rozwiązanie jest w nas samych tylko czasami potrzebujemy do jego znalezienia odpowiedniego bodźca.

Ja tę książkę polecam wszystkim bez wyjątku. Nie chodzi tu o religię, poglądy te czy owe i inne podziały, te opowieści są ponad tym wszystkim. Dla opornych zalecam słowo „buddyzm” zakleić barwną taśmą.
Przyjemnej lektury i dla Was.


1) Ajahn Brahm, „Opowieści buddyjskie dla małych i dużych”, wyd. Studio Astropsychologii, s.148

Za książkę pięknie dziękuję wydawnictwu:

wtorek, 23 października 2012

"Portrety na porcelanie" - Zofia Mossakowska

Powiem tak, ciąża może i sprzyja czytaniu, ale pisaniu o tym co się przeczytało, to już nie za bardzo. I pewnie tak się stanie, że o niektórych przeczytanych, czy przesłuchanych pozycjach po prostu nie napiszę, bo będą inne, bo wyleci mi z głowy, ale uwielbiam czytać Wasze wpisy i tym sobie to rekompensuje. A co tam.

Chciałam dzisiaj jednak napisać o książce, do której przeczytania zmobilizowała mnie Jenah, a dokładniej jej wyzwanie 'Z literą w tle', tym sposobem sięgnęłam w końcu po już dawno pożyczoną książkę Zofii Mossakowskiej "Portrety na porcelanie". 

Opowiada ona o strażniku cmentarza, który  opowiada młodej dziewczynie systematycznie odwiedzającej cmentarz ze swoim psem, historie ludzi na nim pochowanych. Są to historie ludzi niebanalnych o ciekawym życiorysie. Każdą opowieść czytałam z zaciekawieniem. Najsłabszym punktem tej książki, oprócz okładki oczywiście, bo seria rządzi się swoimi prawami, jest klamra tej opowieści, a dokładniej jej zakończenie. Odniosłam wrażenie, że autorka nie miała pomysłu na finał i coś tam wymyśliła, co przeszło. Bądź, co bądź nie ujmuje to stworzonym historiom. 
I taka mnie refleksja naszła, jak to my, ludzie, potrafimy ze strzępków słów, z obserwacji innych stworzyć sobie własne wyobrażenie ich życia, tego co robią i na pewno, co myślą też wiemy. Człowiek pod tym względem jest niedościgniony, ech. 
Autorka pisze łatwym językiem, przyjemnie mi się czytało, nie było niepotrzebnych dłużyzn i wymuszonych opisów.  
To moje pierwsze spotkanie z twórczością Zofii Mossakowskiej, romanistki z wykształcenia i tłumaczki. Z biografii w Wikipedii wyczytałam, że to nie jedyna powieść tej pisarki i jak będę miała okazję, to na pewno sięgnę po inne.

Mimo małych niedociągnięć polecam Wam tę książkę, u mnie akurat zbiegła się w czasie, gdy częściej wspominamy naszych bliskich co odeszli, to ważne.

piątek, 21 września 2012

włóczykijkowy "Strażnik marzeń"

"Strażnika marzeń" Mariusza Surmacza znałam tylko z recenzji Ani z bloga Lektury Wiejskiej Nauczycielki. Cenię sobie opinie Ani, dlatego, gdy zobaczyłam co zawiera włóczykijkowa przesyłka, to jedyna myśl jaka mi przyszła do głowy to, że Wędrujące Książki w ogóle mnie ostatnio nie rozpieszczają, ale postanowiłam, że przeczytam, nie poddam się i dokonałam tego. Lekturę uprzyjemniła mi Przeczytajka, która już nie tylko czyta, ale i tworzy. Jeszcze raz Ci dziękuję, za zakładkowy prezent, jest w użyciu i za umilacze jadalne również.

A cóż o samym strażniku? Max wyrusza w drogę na swoim motorze, po tym jak po angielsku opuścił kochającą kobietę, nie chce już ją męczyć sobą - łaskawca. Pewnie dlatego w pierwszym lepszym barze ulega barmance przy stoliku i zostaje na noc u miejscowego proboszcza, by znowu ów dziewczyna mogła go pocieszyć. Nieszczęśnik. Ale przecież on to zrobił z miłości i w myślach rozmawia z opuszczoną kobietą nazywając ją swym kochaniem. Przeczytałam do końca, sex mi już uszami wychodził, bo po barmance była jeszcze, druga, trzecia i czwarta. No dosłownie życie pełne przygód, do tego historie życiowe osób, które Max spotyka. Dotrwałam do ostatniej strony, do ostatniego zdania i co? I nic. Jeszcze się łudziłam, że wplecione oniryczne wizje jakoś spuentują książkę i tytuł, że jakoś obroni się ona, da jakieś przesłanie, nie dała. Chociaż może i dała. Cieszmy się życiem, rańmy innych, nie patrzmy się za siebie, marzmy, a w nagrodę czekać będzie na nas wymarzony harley i dom nad jeziorem (ups, mini spoiler).
Wybaczcie, nie chciałam kąsać, hormony mi buzują, dziecię pod sercem noszę i takie recenzje pisać muszę. Cóż mogę jeszcze napisać, wędruj cholero jedna, jak cię chcą, to wędruj. Niech inni wyrażą, co w nich, gdy poznają twą treść.

czwartek, 30 sierpnia 2012

Sławnych Polaków listów pisanie. S. Lem, S. Mrożek

Tych dwóch panów, sądzę, że nikomu przedstawiać nie trzeba. Już na stałe wpisali się do kanonu literatury polskiej.
Pierwszy, Stanisław Lem, urodzony we Lwowie w 1921 roku, zmarł 2006 roku w Krakowie. Był pisarzem, filozofem i futurologiem, przedstawicielem nurtu fantastyki naukowej. Miał (ma) ogromny wpływ na światową literaturę SF.
Drugi to urodzony w Borzęcinie roku 1930, Sławomir Mrożek. Pisarz, prozaik, dramaturg, rysownik, od lat sześćdziesiątych przez ponad trzydzieści lat na emigracji. W 1996 wrócił do Polski, po sześciu latach przeżył udar mózgu, którego skutkiem była afazja. Dzięki trzyletniej terapii odzyskał mowę i zdolność pisania.  W 2008 roku wyjechał na stałe do Nicei.


Na tę książkę zapisałam się w swojej bibliotece zaraz po jej ukazaniu i doczekałam się. Cóż, trochę minęło, ale w międzyczasie zdążyłam zapomnieć i miłym zaskoczeniem było, gdy czekała na mnie w bibliotece. 
Jestem po niedokończonej lekturze pierwszego tomu Dzienników Mrożka, w nich to stwierdza on, że to co pisze jest świadome i przemyślane, bo zdaje sobie sprawę i zakłada, że te dzienniki zostaną w przyszłości opublikowane. Patrząc na daty listów, wiem, że się pokrywają z Dziennikami, co dało mi odpowiedź, że i tu ta zasada została zachowana.
W moim przekonaniu utwierdził mnie z kolei Stanisław Lem pisząc w jednym ze swych listów:
"(...) bo list jest jednak pisaną formą wypowiedzi i jako taki podlega prawom literatury." (s.111)
Jednak tak naprawdę nie obchodzi mnie osobiste życie tych pisarzy, uważam, że nawet osoba publiczna ma prawo do prywatności, dlatego listy czytało mi się przyjemnie, bez żadnego skrępowania. Niby można tam było znaleźć, że żona Sławomira Mrożka robiła piękne, barwione zasłony, które Stanisław Lem pożądał i jak ową transakcję przeprowadzali, ale na tym, na szczęście koniec.
W swoim listach pisali też o innych literatach ich otaczających nie oszczędzając w słowach, swoje zdanie wyrażali jasno i bez ogródek.
Pisali też krytycznie o swoich dziełach, będąc dla siebie pierwszymi recenzentami. Nie zawsze były to opinie pozytywne, nie oszukiwali siebie.
Muszę przyznać, że obydwóch cechowało dobre poczucie humoru, najbardziej w związku z miłością do samochodów, ich zdobycie i kłopoty z nimi.
Pisali też do siebie w obcych językach od angielskiego począwszy, przez francuski, niemiecki czy też rosyjski. A w książce tej zamieszczone są oryginalne teksty, jak i ich tłumaczenia.


Książka ta to porządna cegła, dlatego w 'między torebkowym czasie' poznawałam "Uwagi osobiste" samego już Sławomira Mrożka. Są to krótkie teksty, które były drukowane w Gazecie Wyborczej przed majem 2002 roku, czyli przed udarem mózgu.
Autor traktuje tę książeczkę (jest ona niewielkich gabarytów) jako pożegnanie z Publicznością. Nie wie, czy uda mu się wyjść z afazji, dlatego taki gest dla swoich odbiorców. 
Jest to zbiór wspomnień i anegdot, czasami przypowieści, nimi to autor komentuje rzeczywistość w której przyszło mu żyć. Z  jednej strony lektura dla odprężenia, a z drugiej czasami przygnębiające kawałki.
Bądź, co bądź jedną i drugą książkę polecam, przeczytać warto.

środa, 22 sierpnia 2012

"OCZYSZCZANIE ORGANIZMU DLA KOBIET...

Tak głosi tytuł wydanej w 2011 roku przez wydawnictwo Studio Astropsychologii książki Natalii Rose. Autorka jest certyfikowaną dietetyczką kliniczną. Od kilkunastu lat prowadzi prywatną praktykę, stworzyła dietę detoksykacyjną oraz jest dyrektorem ds. odżywiania w Elizabeth Arden Spa przy Piątej Alei w Nowym Jorku.


W książce tej udowadnia, że zmiany stylu życia i co najważniejsze, odżywiania dadzą, dla naszego zdrowia, rezultaty porównywalne lub nawet lepsze niż leczenie farmakologiczne. 

Zdrowa dieta jest bogata w owoce, warzywa, pełne ziarno, ryby oraz niewielkie ilości mięsa, a dieta nie oznacza głodzenia siebie, chodzi o spożywanie odpowiednich produktów. Obala mit, że najważniejsze jest śniadanie, wg jej doświadczenia jako dietetyczki, rano organizm powinien się oczyścić, czyli mówiąc bez ogródek powinniśmy przed pierwszym posiłkiem wypróżnić się, by organizm na spokojnie mógł przetrawiać nowo dostarczony pokarm. Siłę i energię dają nam w szczególności zielone warzywa, dzięki chlorofilowi, który zawierają. Dlatego w diecie samej Natalii Rose podstawą jest tzw. Zielona lemoniada, którą wypija codziennie rano.

"(...) tak naprawdę to właśnie panujący powszechnie sposób odżywiania jest ekstremalny - ludzie są jednak zbyt uzależnieni i zaabsorbowani swoim życiem aby to zobaczyć."

Brak równowagi fizycznej, emocjonalnej i umysłowej spowodowany jest zapchaniem naszych komórek, tkanek, narządów i ścieżek substancjami odpadowymi nagromadzonymi z powodu wieloletniego prowadzenia niezdrowego stylu życia i odżywiania. Gdy komórki organizmu zostaną zanieczyszczone tą starą materią pożyteczne mikroorganizmy przekształcają się w szkodliwe bakterie i drożdżaki. 
Mężczyźni też zmagają się z drożdżakami, ale w nas do ich rozwoju przykłada się dominujący w naszym organizmie estrogen.

"Kobieta, której komórki ciała nie są zanieczyszczone, ma naturalne błyszczące oczy i czysty (oraz, oczywiście, bystry) umysł. Jej skóra ma naturalny odcień, jest jędrna i nie ma cellulitu."      ... ;-/

Ta książka nie tylko mówi, "jedz to, a będziesz szczupła i zdrowa", w niej wytłumaczone jest, co dzieje się z jedzeniem w układzie pokarmowym i jak funkcjonuje ciało. Wszelkie problemy skórne wiążą się ze złym odżywianiem i rozwijaniem z tkankach bakterii i drożdżaków. Oczyszczanie na poziomie komórek i tkanek znacznie poprawia jakość zewnętrzną skóry. Będzie ona jędrna i elastyczna nawet przy stracie sporej liczby kilogramów.

"Oczyszczenie ciała całkowicie zmienia życie człowieka - przypomina ono doświadczenie różnicy pomiędzy wędrowaniem przez życie z ciężarem na plecach, a szybowanie przez nie ze skrzydłami u pięt."

Dla ułatwienia podjęcia decyzji o zmianie diety książka zawiera spis produktów dozwolonych i zabronionych, oraz cały czterotygodniowy program oczyszczający, a i jeszcze spory rozdział z przepisami. Dodatkowo są historie osób, którym Natalia Rose pomogła, przyznam, że ciekawe.

Zastanawiacie się, jak ja do tego podeszłam? Nie zmieniłam radykalnie swojego odżywiania, z drugiej strony, nie chcę żeby to nieskromnie zabrzmiało, ale staramy się zdrowo odżywiać, jednak bądź, co bądź postanowiliśmy zwiększyć spożywanie zielonych warzyw. 
Na koniec chciałabym opowiedzieć Wam taką ciekawostkę ;-)
Mam przyjaciół, którzy bardzo zwracają uwagę na to co jedzą, po prostu bardzo zdrowo się odżywiają. Byłam u nich ostatnio na wakacjach przez dwa tygodnie. Jest to sporo czasu, by obserwować siebie nawzajem i pewnego dnia doszłam do wniosku, że oni odżywiają się prawie identycznie jak zaleca Natalia Rose. Byłam swoim odkryciem miło zaskoczona. Oni do tego sposobu odżywiania dochodzili stopniowo przez długi czas, latami licząc. Mi udało się to wyczytać w tej książce. Powymienialiśmy się spostrzeżeniami, ja sporo jeszcze naładowałam się wiedzą o paście Budwig i miksturze oczyszczającej Słoneckiego (spożywam ją teraz codziennie na czczo). 

Dlatego z czystym sumieniem mogę Wam tę książkę polecić, bo wiem, ze jest warta. A mojej przyjaciółce postanowiłam taką sprawić w prezencie imieninowym, bo chciała ode mnie pożyczyć, ale ja do swojej wracam cały czas...


Bardzo dziękuję Panu Mariuszowi za ten wspaniały egzemplarz recenzencki.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Roma Ligocka - Dziewczynka i Kobieta.

Moje pierwsze spotkanie z Romą Ligocką było na kartach książki "Róża, obrazy i słowa". To poetyckie spojrzenie na ból, strach i przetrwanie poruszyło mnie mocno, dlatego w ogóle się nie zastanawiałam biorąc z bibliotecznej półki dwie kolejne książki tej autorki.

"Dziewczynka w czerwonym płaszczyku" to autobiografia, do której napisania nakłoniło pisarkę obejrzenie filmu Stevena Spielberga "Lista Schindlera". W jednej bohaterce zobaczyła siebie i swój mały czerwony płaszczyk. Historię tą napisała w pierwszej osobie, co nadało tej książce jeszcze większego znaczenia, bo cóż winne jest kilkuletnie dziecko, że musi patrzeć jak wokół rozlewa się krew niewinnych ludzi.
Holokaust Żydów to dla mnie niewyobrażalna zbrodnia i czytałam tę książkę ze ściśniętym sercem. Czy on się skończył dla tych ludzi wraz z majem 1945 roku? Nie. Roma Ligocka jest tego przykładem. Bezsenność, strach, ciągłe oglądanie się za siebie. Jak nie wojna, to komunizm, to stan wojenny, to emigracja i brak stabilizacji.
Jest to również historia walki z samym sobą, z uzależnieniem; wygrywa ten, kto ma dla kogo walczyć.

"Jestem w stanie zrozumieć tęsknotę za śmiercią, pociąga mnie ona w dziwny sposób, choć w głębi duszy mam głęboko wyryte przekonanie, że powinnam chronić własne życie." (s.244)

W tej książce autorka otwiera swoją duszę, nie upiększa, nie kłamie, może czasami przemilczy, ale to nadaje jej jeszcze większego znaczenia i subtelności. 
Dopiero z kart tej książki dowiedziałam się, że Roman Polański jest kuzynem Romy Ligockiej i skąd jego takie nazwisko. Co najciekawsze nie poznamy tu znanego reżysera. Poznajemy Romka, kuzyna, który tak jak Roma przeżył wojnę i uczył się życia na nowo.

Pani Romo, piękne świadectwo. Dziękuję.

Druga książka, "Kobieta w podróży", to zbiór opowiadań. Bodajże dwa były mi znane z "Róży...", ale to powtórzenie w ogóle mi nie przeszkadzało. Poznawałam tu już dojrzałą kobietę, po przejściach, na emigracji. Muszę przyznać, że bez znajomości "Dziewczynki..." byłyby dla mnie mniej zrozumiałe, ale sądzę, że i tak piękne, wzruszające. Bo autorka potrafi mnie wzruszyć, chwycić za serce. Tylko szkoda, że nie są to czasami zmyślone historie.

wtorek, 7 sierpnia 2012

O tym, jak marzenia przebiły konserwę rybną. I TOP NA MAKSA

Tak , jak zapowiadałam dalej zgłębiam Joannę Chmielewską, tym co oferuje aktualnie moja najbliższa biblioteka, czyli padło teraz na "Byczki w pomidorach". Cóż, Magda mnie ostrzegała, ale poszłam w zaparte i doszłam do ostatniej strony. Nie mogłam się powstrzymać przed gościnnością Alicji, zaciętością Joanny i wspaniałością Marzeny, która uwiodła mnie swoją osobą bez reszty. I czytałam, czytałam, czytałam, bo chwilami robiło się nudno i oklepanie, ale poza tymi chwilami poczucie humoru bohaterów było idealne. Cóż, książki jednak nie polecam, no chyba, że naprawdę nie macie co czytać, bo niby zła nie jest, ale przy innych okazach szkoda na nią czasu.


Dlatego w połowie jej czytania zrobiłam sobie przerwę i w dwa dni pochłonęłam "Marzycielkę z Ostendy" Erica - Emanuela Schmitta. Można powiedzieć, że zakochałam się w tych opowiadaniach o miłości, nie prostej, nie banalnej, ale romantycznej, zmysłowej, niewypowiedzianej, czasami smutnej, nierozumianej. Były to historie o zwyczajnych ludziach, którzy przez swoją miłość dosięgali niezwyczajności. Po takich opowieściach człowiek ma ochotę unosić się na własnych wspomnieniach. Dla mnie Schmitt jest mistrzem takich opowieści. Tę książkę warto poznać bezsprzecznie, jak to mówi niedźwiedź Balu w bajce Marysi. Polecam.


Wakacje nie służą mojemu blogowemu pisaniu, za to czytam i napawam wzrok widokami górskimi. Kocham góry i Czechy, jak już niektórzy wiedzą. :-) Na szczęście moi bliscy przyjaciele mieszkają i w górach, i w Czechach. Aktualnie zarządzam włościami ;-), gdyż Ci pływają po morzu. Wakacje bajka. :-)

Ania zaprosiła mnie do TOPu NA MAKSA, którego pomysłodawczynią jest Klaudia. Tak sobie myślę i myślę nie patrząc na to, co zawiera moja domowa biblioteczka, bo mnie tam nie ma ;-), odkurzam swoją pamięć i rezultatem tego stała się poniższa lista:

1.  "Marzycielka z Ostendy" Erica-Emanuela Schmitta, uzasadnienie jest wyżej :-)
2. "Nadzieja" Katarzyny Michalak, to może głupie, że jeszcze nie czytałam a na listę wciskam, ale wiem, że muszę przeczytać tę książkę i że ona musi być na tej liście.
3. To samo z serią Poczekajkową tejże autorki. Inaczej być nie może.
4. Poezja Leśmiana, kocham, ubóstwiam. Balsam dla duszy, bo któż tak pięknie pisze o miłości i namiętności jak Leśmian? Pewnie wielu ;-), ale ja ukochałam jego.
5. "Zamówienie z Francji" Anny J. Szepielak, bo czytając tę książkę czułam się jak w baśni. Czarodziejski, współczesny świat.
6." Ania z Zielonego Wzgórza" Lucy Maud Montgomery. Nic dodać, nic ująć.
7. "Sto lat samotności" Gabriela Garcii Marqueza. Bo jak zaczęłam czytać, to nie mogłam przerwać, mimo iż miałam mieć najgorszy egzamin w czasie studiów. Skończyłam półtora dnia przed egzaminem. Egzamin ledwo zdałam, a Marqueza pokochałam. He, he.
8. "Noce i dnie" Marii Dąbrowskiej. Czytałam w czasie wakacji zamiast biegać po podwórku ;-), och, Bogumił.
9. "Wszystko czerwone" Joanny Chmielewskiej, bo to jak na razie jedyna książka tej autorki, przy której śmiałam się na głos. Muszę w końcu przeczytać tego Lesia...
10. ????? nic mi do głowy nie przychodzi;/

Tyle  osób już bierze w tym udział, że nie mam pojęcia kogo zaprosić, a chciałabym zaprosić wszystkich, dlatego, Kto ma chęć stworzyć swój TOP NA MAKSA proszę czuć się zaproszonym! :-)

A na koniec olbrzymka, która dalej rośnie w ogrodzie moich przyjaciół.

wtorek, 24 lipca 2012

Rozwiązanie szybkiego Konkursu.

...i rozdanie nagród. :-)

Tak, to są pomalowane kartony, bo mój około osiemdziesięcioletni sąsiad jest introligatorem, czynnym jeszcze zawodowo i właśnie jestem świadkiem powstawania pierwszego etapu nowych okładek. Ów sąsiad współpracuje z takimi bibliotekami jak Ossolineum czy Biblioteka Narodowa. Cały czas pracuje tradycyjną metodą, a jego warsztat jest jednoosobowy, jeżeli można tak powiedzieć.

A w moim konkursie zwyciężczyniami są: Natula i Soulmate!

A to są książki, z których chciałabym żebyście wybrały sobie po jednej.

Może żeby było jasno, to w kolejności w jakiej były pytania, czyli najpierw Natula, następnie Soulmate. Wybór napiszcie w komentarzu, a w mailu do mnie, adres do wysyłki.

Życzę wszystkim miłego dnia!

Szybki konkurs!

Jak w tytule:-) na szybko, na szybkość, czyli Kto pierwszy, Ten lepszy. :-) Pomysł zrodził się z patrzenia przez okno. Chodzi o to, żebyście napisali, co znajduje się na zdjęciach, nie musi być jednym słowem, możecie opisać. Osoba, która poda prawidłową odpowiedź otrzyma ode mnie książkę, którą sobie sama wybierze z puli, którą przygotuję, bo konkurs stworzony na gorąco, dlatego przygotowana nie jestem ;-)



Uwaga! Uwaga!


Prawidłową odpowiedź na pytanie: co to jest? Udzieliła Natula (są to pomalowane kartony, kartki z bloku są za słabe) i tym sposobem otrzymuje pierwsze prawo do wyboru książki, które zaprezentuje w następnym poście.
...ale, ale... konkurs trwa dalej! :-) 


kolejne pytanie: W jakim celu te kartony są pomalowane?

wtorek, 10 lipca 2012

Włóczykijka - "Rzeka szaleństwa" Marek P. Wiśniewski


Zacznę od przeprosin, bo ta włóczykijka przyszła do mnie późną wiosną, a ja z przyczyn tych i tamtych nie zabierałam się za nią i nie zabierałam. Dlatego przepraszam Was Dziewczyny za przetrzymanie tej książki, której co najgorsze nie skończyłam...

"Rzeka szaleństwa, to historia Michała Marlowskiego, który zatrudnia się w firmie spedycyjnej i ma przewieźć towar barką ze Szczecina do Sieradza. Nic szczególnego, a pieniądze z tego duże. W podróży tej towarzyszą mu kapitan Listkiewicz i bosman Hryciuk. 
Ot, taka zwykła historia, tylko, że zwykła nie jest, bo już na pierwszych stronach w realistyczny tekst wplecione są parapsychologiczne wstawki. Sam główny bohater co jakiś czas ma odloty, o reszcie załogi już nie wspomnę. W pewnej chwili miałam wrażenie, że autor na jednej barce  i wokół niej chce skupić wszelkich możliwych świrów i trochę strachu też jest, nie powiem.

Gdy sobie tak myślę o tej książce, to nie mogę powiedzieć żeby była źle napisana, co to, to nie. Jest coś w niej, co nie pozwala mi ją skreślić. Kiedyś może zrobię do niej jeszcze jedno podejście. Jednak na dzień dzisiejszy chcę by powróciła do wędrowania, bo i tak mam wyrzuty sumienia, że ją przetrzymałam z marnym tego efektem. Niestety.

poniedziałek, 9 lipca 2012

"Biedna, mała Luna" Holly Webb

"Biedna, mała Luna" to kolejna książka z serii Zaopiekuj się mną, autorstwa Holly Webb. Jest to historia o małej suczce, najsłabszej z miotu, która przeżyła dzięki miłości i zaangażowaniu Laury, dziewczynki kochającej zwierzęta. Laura na odchowanie Luny poświęciła całe wakacje, chociaż zdawała sobie sprawę, że wszystkie szczeniaki od Belli, rasowego beagla, zostaną sprzedane. Jednak, kiedy w grę wchodzi miłość, to nie ma rzeczy niemożliwych.  Nowo poznany chłopak z sąsiedztwa nie tylko okaże się w porządku, ale i zaangażuje się w plan zatrzymania psiaki. Tak naprawdę o tym, czy Luna zostanie u Laury zadecydują rodzice dziewczynki, ale o tym przekonajcie się sami. ;-)

Holly Webb poświęciła pracę zawodową dla pisania książek o małych czworonogach, wspaniały wybór, bo ja jestem w tej serii zakochana i z przyjemnością najpierw sama czytam zanim zrobię to powtórnie z moją Marysią.

Te książeczki to nie tylko ciekawa historia jakiegoś psa czy kota. Przede wszystkim jest w nich wiedza na temat opieki nad zwierzętami. W tej akurat książeczce jest opisane jak należy opiekować się ciężarną suczką, a później mamą ze stadem szczeniaczków, czego nie należy robić i jak ma prawo zachować się nasz psiak. Do tego całość ubrana jest w ciekawą, zajmującą przygodową opowiastkę. Bohaterowie na równi wywołują radość i wzruszenie, co wciąga, i na długo nie pozwala zapomnieć.

Dlatego serdecznie Wam tę książkę polecam, na pewno pokochacie te zwierzaki tak jak ja i moja Mania.
Oczywiście Marysia do "czytania" książek wybiera mój ulubiony fotel ;-)


Za książeczkę bardzo serdecznie dziękujemy Pani Agacie z wydawnictwa Zielona Sowa.