poniedziałek, 28 marca 2011

"Kręgi albo kolejność zdarzeń" Jan Antoni Homa

„Otóż światem rządzi krągłość. Nasze życia to większe i mniejsze koła, kręgi różnych wielkości, które zachodzą na siebie i wirując, stykają się w różnych miejscach.  Jesteśmy jak dziecięce bączki wprawione w ruch i potrącające się od czasu do czasu, zwłaszcza, gdy tracimy siłę i grozi nam upadek. Nasze życia to pierścienie, które wprawiają w ruch mechanizm świata. A każdy z nich ma wpływ na jego jakość. Od nich zależy, czy nie zacznie się zacinać i dostawać czkawki.” 


            Zabijany Krochmalne, ta kpina losu, ironia nazwy, stały się centrum moich myśli, postojem w gonitwie za wiosną.
W książce Jana Antoniego Homy „Kręgi albo kolejność zdarzeń” mamy całą paletę osobowości, myśli i przekonań. I sądzę, że nie musimy się utożsamiać z żadną nich, by na chwilę się zatrzymać i pieszcząc kolejne zdania zastanowić się nad własnym Ja, nad drogą i horyzontem naszych dążeń.
Marcin. Polonista postawiony na skrzyżowaniu dróg, wybrał tę z drogowskazem do Zabijan Krochmalnych. W Zabijanach spotyka wielu życzliwych mu ludzi. A każda z tych osób, to ciekawa osobna opowieść warta poznania. Te historie, obrazki życia, niby zwykłe, a tak zastanawiające. Bliskie niczym na wyciągnięcie ręki, a jednak owiane mgłą z Białych Bagien.

„(…) prawdziwe przeżycie nie musi, a wręcz nie chce posiłkować się utrwaleniem, unika mu jak ruchliwa rtęć, ucieka rozmywa się, zmienia swoją formę, byle tylko nie dać się zamknąć w takim czy innym pudełku by nie stać się jednym z kolekcji sztucznych, niejako na siłę wywołanych poruszeń serca.”

Bardzo polubiłam Kubę, małego chłopca, który zrządzeniem losu stał się mieszkańcem Zabijan. Wrażliwy, pełen miłości do zwierząt, uwielbiający czytać. Dla mnie symbol dobra i nadziei w nas ludzi. Autor porusza kwestię zwierząt, ich traktowania, hodowlanego mordu i utopijnej wizji wegetarianizmu. Tak bliskie mi te przemyślenia, tak nierealne, tak…, tak bardzo się cieszę, że ktoś pisze takie książki.
Książki, gdzie można się zatrzymać, nie gonić za fabułą, nie czekać sensacji, a mimo wszystko doczekać się jej. Może nie dotknąć samego katharsis, ale zabełtać, wstrząsnąć, poruszyć siebie lub po prostu usiąść, zatrzymać się na chwilę. Na sekundę. Proszę.
Sam autor jest skrzypkiem, absolwentem Akademii Muzycznej w Warszawie. Od 2002 roku drugim koncertmistrzem Filharmonii Brabanckiej w Eindhoven. Książka ta ukazała się nakładem wydawnictwa SOL, a w moje ręce trafiła dzięki akcji Włóczykijka.

Dlaczego ma dalej wędrować? Bo chciałabym by inni też mogli na chwilę się zatrzymać w pędzie życia. Bo chciałabym zobaczyć jak oni odbiorą te historie. Bo po prostu warto by ta książka wędrowała i była czytana przez innych.

Chciałabym, żeby płynęła jak najdłużej.

„Panta rei (…)
Jeśli więc pragniesz zrozumieć istotę rzeczy, a przynajmniej znaleźć się jej bliżej, musisz płynąć również. Z prądem albo pod prąd, z brzegu na brzeg, czy jak tam sobie zażyczysz. Ale płynąć musisz.”

środa, 9 marca 2011

Z pamiętnika Małego Czytelnika ;-)

Mam na imię Marysia i to, co na pewno odziedziczyłam po mojej mamie, to miłość do książek. :-)
Czytam odkąd pamiętam ;P ...a nawet nie pamiętam :-)
Na leżąco czytam... i na siedząco też :-)
Tak, to już aktualna wersja mojego jestestwa :-)
Lubię baśnie, jednak teraz największym moim książkowym przyjacielem jest Tupcio Chrupcio!
Trzymam go na mojej osobistej półce z książkami, ale najbardziej lubię czytać na łóżku moich rodziców.
Ale nie mówcie im o tym, dobrze? I zdradzę Wam jeszcze, że czasami mam już chęć na trochę cięższą literaturę, tylko, że tu trzeba wykazać się sprytem, jak rodzice nie widzą...

...a jak zauważą, to szybko zmykać ;-)


 Jednak nic mi nie zastąpi przygody z Tupciem Chrupciem:-)


Pozdrawiam Was serdecznie, Marysia!


niedziela, 6 marca 2011

Ach, śpij kochanie!

„(…)
To tak jakby pisać wiersz o wszystkim,
wiersz, gdzie jest noc i deszcz, gwiazdki i mokre listki,

i w którym kromka księżyca wpadła do kałuży
albo po prostu kąpie się w ostatnich blaskach dnia.
Snów wiele może być. Dzieciom najlepiej służy
głęboki sen, który do rana trwa.
                                          („Wymyślanie snu” – Piotr Sommer)

            O głębokim, całonocnym śnie dziecka marzy każdy rodzic aktywnej za dnia pociechy. Czasami jednak zdarza się inaczej.
            Tego wieczoru Tupcio Chrupcio miał dużo energii. Ze smakiem zjadł pyszną zupę serową swojej mamy, przebrał się z piżamkę z księżycem i udał się do łazienki. Tam starannie umył zęby i sprawił sobie wspaniałe wąsy i brodę z mydlanej piany. Czysty wskoczył do łóżeczka wołając mamę na wieczorne czytanie bajki. Mama chcą uśpić synka wybrała długą bajkę, jednak pozytywne skutki osiągnęła jedynie z Tedim. Sama bardzo zmęczona przerwała już długie czytanie, ucałowała Tupcia i poszła spać. Tylko, że Tupcio miał zupełnie inne plany, szkoda mu było czasu na spanie. Chciało mu się pić i dalszej bajkowej opowieści. Mama wstała i pokazała Tupciowi noc, i gwiazdy, i opowiadając spokojnie, łagodnym głosem uśpiła synka. A Chrupcio miał taki wspaniały sen, że rano nie mógł się doczekać, by w przedszkolu opowiedzieć go swoim przyjaciołom.
            Mogłabym się umówić mysią mamą na kawę i pewnie poopowiadałybyśmy sobie wiele anegdot na temat swoich dzieci. ;-)
            Ogólnie nie mamy problemu z wieczornym zasypianiem, jednak zdarzają się i takie wieczory. Zmęczona po całym dniu muszę znaleźć w sobie jeszcze tyle energii, by spokojnie wyciszyć i uśpić swojego smyka. A wtedy mój mały szkrab jest wytrwały, oj jest. A ja cierpliwie czytam, opowiadam i śpiewam. I zastanawiam się, która pierwsza z nas polegnie. Jak na razie na szczęście wygrywam.
            Czytanie bajek ma moc. My z małą myszką Tupcio Chrupcio obydwie się zaprzyjaźniłyśmy. Jest to cała seria książeczek dla kilkuletnich dzieci napisana przez włoską pisarkę Annę Casalis w tłumaczeniu Elizy Piotrowskiej, z barwnymi ilustracjami Marco Campanella.
            Pięknie oprawiona została wydana nakładem wydawnictwa Wilga. Promując akcję Wychowanie przez Czytanie.
            Ja uwielbiam czytać i czytam również swojemu dziecku. W ciągu dnia i wieczorem.    I mam nadzieję, że dzięki temu mój mały szkrab ma tak samo fantastyczne sny jak Tupcio Chrupcio.
"Tupcio Chrupcio. Nie mogę zasnąć" dostałyśmy od Kanapy. Dziękujemy:-)

Przedszkolak na medal!


- Nie rób mi tego – powiedział do mojej przyjaciółki jej synek, gdy ta zaprowadziła go do przedszkola.
Kiedy mi to opowiadała samej mi ciarki przeszły po plecach. Skąd w tym małym, lubiącym się bawić chłopcu, takie słowa? Nie mam pojęcia. On był trudniejszym przypadkiem. Jednego dnia szedł tam z radością, innego natomiast zapierał się nogami, by nie wychodzić z domu.
            I nasz Tupcio Chrupcio już dorósł, żeby ubrać zielony fartuszek i pójść do przedszkola. Pierwszego dnia udało mu się przekonać swoją mamusię, że przedszkole nie jest dla niego i został w domu. Mama jednak nie miała czasu by się z nim bawić. Jej obowiązki domowe sprawiły, że Tupcio Chrupcio umierał z nudów. A później jeszcze zadzwoniła ciocia Jadzia i w końcu trzeba było iść po zakupy. Tu też nie było za ciekawie. Mama spotkała przyjaciółkę, a Tupcio zaczął się oddalać. I oddalać. I dotarł do przedszkola. Przez okno zobaczył swoich przyjaciół, którzy wspaniale spędzali czas i zaczął im zazdrościć, nasz mały Tupcio Chrupcio. Wieczorem sam poprosił mamę o zgodę na pójście do przedszkola. Jego przyjaciele bardzo się ucieszyli i na wspólnej zabawie spędzili dzień. Tupcio był w siódmym niebie. I mimo radości z widoku rodziców, to wcale nie chciał wracać do domu. Z entuzjazmem opowiadał o wspaniale spędzonym dniu z innymi dziećmi i z radością stwierdził, że pójdzie tam jutro.
            Z przyjemnością przeczytałam kolejną historyjkę o Tupciu Chrupciu mojej małej Marysi. Obydwie dużo radości czerpiemy z czytania bajek. Ja również twierdzę, że czytanie wychowuje, dlatego w pełni popieram z wydawnictwem Wilga tą inicjatywę.
            „Przedszkolak na medal” jest również tłumaczenia Elizy Piotrowskiej, która jako świetny Tłumacz języka włoskiego na nowo przełożyła całą serię książeczek o Tupciu Chrupciu autorstwa Anny Casalis. Duża, pięknie wydana bajka dla dzieci z ilustracjami Marco Campanella przenosi małego odbiorcę w cudowny świat przyjaznej myszki. Ja tymi rysunkami jestem zauroczona, moje dziecko też przyciągają, gdyż sama z chęcią obraca strony i rączką próbuje dotknąć namalowane zwierzątka, śmiejąc się i mówiąc do siebie.
            Dla mojej Marysi przedszkole to jeszcze sprawa przyszłościowa. Teraz, gdy widzi inne dzieci, to się do nich wyrywa i cieszy się, gdy jest wśród rówieśników. Lubi się bawić i sama już zostawia kredkowe ślady nie tylko na papierze. W naszej domowej bibliotece skrzata stoi już na półce Tupcio Chrupcio, jako wzorowy przedszkolak. Często czytam jej książeczki z tej serii, i mam nadzieję, że jak przyjdzie czas, że będę musiała zostawić mojego smyka za drzwiami przedszkola, to ta książeczka pomoże zrozumieć jej, że tam bez mamy przecież nie jest źle i że będzie dobrze się bawiła. Ba, mam nadzieję, że Marysia trafi na takie przedszkole jak jej książkowy przyjaciel Tupcio Chrupcio.
Kanapo bardzo dziękujemy:-)

środa, 2 marca 2011

OPANOWANIE – DYSCYPLINA – RÓWNOWAGA


Czy te trzy słowa mogą być receptą na sukces, potęgę firmy? 

Tomasz Mann na przełomie XIX i XX wieku stworzył dla nas wspaniałą sagę rodzinną, powieść arcydzieło, która w oficjalnych podaniach przyniosła mu Literacką Nagrodę Nobla w 1926 roku. Sam pisarz uznany jest za jednego z najwybitniejszych twórców w dziejach literatury niemieckiej. 

            W 2008 roku w Niemczech po raz kolejny została ta powieść zekranizowana, a rok później dzięki wytwórni Gutek Film mogliśmy obejrzeć ją w Polsce.

            „Buddenbrookowie. Dzieje upadku rodziny”. Krótka retrospekcja z wyścigu dzieci na wózkach i trafiamy na bal dziesięć lat później. Thomas (Mark Waschke) i Christian (August Diehl) to pełni radości młodzieńcy, a Tonia (Jessica Schwarz) w walcu jest prawdziwą księżniczką. Widzą to wszyscy. Jednak nie tylko uroda się liczy. Panny na wydaniu wnoszą w małżeństwo posag. To się liczy w mieszczańskiej, kupieckiej rodzinie.
- Pieniądz poślubi pieniądz.
- Czyż nie pragniemy tego wszyscy.
Małżeństwo to inwestycja. Wiedzą o tym Thomas i Tonia, i wyrzekają się swoich miłości poddając się woli rodziców, gdyż nazywając się Buddenbrook ma się obowiązki.
Tonia zostaje żoną kupca Grünlicha, jak się okazuje łowcy posagu, a gdy ten bankrutuje wraca do domu. Do jej rozwodu dochodzi też po raz drugi, gdy kolejny mąż przelewa swą namiętność na służącą. Wewnętrzny spokój odnajduje w powrotach do domu i we wspomnieniach miłości do studenta medycyny. Nie mając dzieci miłość swą przelewa na bratanka Hanno (Raben Bieling), syna Thomasa, który poślubia Gerdę (Léa Bosco) piękną skrzypaczkę z posagiem 300 tyś. Co bardziej rozbudza miłość do Gerdy, rozum czy serce? Thomas waży słowa. Zostaje konsulem (przejmuje firmę po ojcu) i senatorem Lubeki. Twardy, opanowany, nie chce stać się podobny do Christiana, swojego młodszego brata, lekkoducha zakochanego w teatrze i dobrej zabawie oraz w pewnej kurtyzanie, dla której odchodzi od rodziny. Jak sam twierdzi żyje w zgodzie z własnym sumieniem i przeżywa brata ponosząc klęskę w zakładzie psychiatrycznym,
W stulecie firmy grad niszczy plony, w które zainwestował Thomas nie stosując się do rodzinnej maksymy przekazywanej z pokolenia na pokolenie, aby tak prowadzić interesy w dzień, by spokojnie móc spać w nocy. Thomas już nie mógł. Wiedział również, że firmą nie zajmie się Hanno, mówiąc, że „nie da się prowadzić handlu zbożem siedząc przy fortepianie”. Nie da się. Dlatego w testamencie nakazuje sprzedanie firmy, a pieniądze mają pójść na utrzymanie rodziny. Tak małej już rodziny po śmierci nastoletniego Hanno na tyfus. Dwie czarne kreski powstałe spod ręki chłopca na drzewie genealogicznym rodziny odcięły go nie tylko od tradycji Buddenbrooków, ale i stały się zapowiedzią końca całej dynastii. 

Czy Heinrich Breloer, reżyser i jednocześnie współautor scenariusza stanął na wysokości zadania? Nie jest to prosta sprawa. Dla mnie tak. Nie da się wiernie przenieść tysiąc stronnicowej książki na ekran nie tworząc tasiemca. Breloer wychwycił jej najistotniejszą część i przedstawił swoją interpretację. Dobrał aktorów i miejsca, dla mnie odpowiednio.  I choć w powieści nie występuje Lubeka z nazwy, to poprzez nazwy ulic i opisy miejsc, wiemy, że to ona. Reżyser nie unika wypowiadania nazwy w filmie.

Dla mnie powieść „Buddenbrookowie. Dzieje upadku rodziny” Tomasza Manna to również muzyka i wagnerowska fascynacja autora zwłaszcza operą „Tristan i Izolda”. W filmie są walce Chopina, Lonnera, a z Wagnera fragmenty „Pierścienia Nibelunga”, nic więcej. Jedyny szaleńczy, muzyczny, pełen ekspresji moment to duet Gerdy z porucznikiem Réne. Szkoda.

Mann to również wspaniałe, szczegółowe opisy. W powieści narracja jest perfekcyjna, a przeplatająca się subtelna ironia podkreśla kunszt młodego wtedy jeszcze pisarza. I tu mnie w dwóch momentach film urzekł. To spacer Toni plażą i zetknięcie jej bosych stóp w piaskiem. Tam odnalazłam też tak ważne dla pisarza kolory. Niebieski i żółty. Tradycja, nadzieja i rozkwit. Porażka i zepsucie. Wszystko to zawarł Mann w tych dwóch kolorach, a ja zobaczyłam to w zdjęciach Gernota Rolla. Drugim takim dla mnie opisem to upadek Thomasa po ekstrakcji zęba, również symbolu upadku i dekadencji. 

„Buddenbrookowie z zewnątrz czyści jak kryształ, w środku czarni jak smoła”.

Mogę napisać, że film mi się podobał, a książka jeszcze bardziej. I nie biorąc pod uwagę klęski Thomasa zgadzam się z jego słowami, że „źródła szczęścia i sukcesu są w nas samych, musimy o nie dbać”.  

To pierwszy filmowy patronat Kanapy:-) Oby tak dalej! :-)