środa, 31 października 2012

Włóczykijkowe Łóżko J. L. Wiśniewskiego

Dwie ostatnie włóczykijkowe przesyłki nie zachwyciły mnie w ogóle i aż się bałam kolejnej, nawet po tym jak już wiedziałam, co do mnie przywędrowało. Dlaczego? Bo muszę ze spuszczoną głową przyznać i narazić się wielu fankom, że "Samotność w sieci" w ogóle mnie nie porwała, nie urzekła i nie wywarła na mnie jakiegokolwiek wpływu, a może i wywarła - nie sięgałam więcej po książki Janusza Leona Wiśniewskiego. To dlaczego zapisałam się na włóczykijkowy egzemplarz? Bo swego czasu zapisywałam się na wszystkie książki z akcji, których nie znałam i pomyślałam sobie, że przecież nie muszę pisać pozytywnej opinii, choć bardzo nie lubię pisać negatywnych, wolę skupiać się na tym co mnie zachwyca, ot egoizm.

I tu Was zaskoczę? Nie będzie negatywnej opinii, bo Łóżko mnie porwało, zachwyciło i wzruszyło.
Jest to zbiór siedmiu opowiadań, które każde na swój sposób prezentuje miłość. Jest miłość spełniona, zraniona, duchowa i stracona, ale co najważniejsze w każdym z tych opowiadań jest  nadzieja i walka o siebie, i swoje uczucia. 
Mimo, że autorem jest mężczyzna, to opowiadania napisane są z punktu widzenia kobiety, jakby autor to "drugie ja" posiadał stricte żeńskie. Wszystkie krążą wokół łóżka, cielesności i doznań erotycznych, ale jest to tak subtelnie przedstawione, że przyklaskujemy takiej miłości, tym rozterkom i podejmowanym decyzjom.
Każda historia jest zakończona w momencie, gdy bohaterka podejmuje jakąś decyzję, gdy czas na działanie i to jak dana opowieść się zakończy zależy tylko i wyłącznie od naszej wyobraźni, a sam autor nie zostawia nas bez wiary w dobry finał.

Książkę szczerze polecam, niesie sobą piękne przesłanie i warto by powłóczyła się jeszcze do innych czytelników.

Za możliwość przeczytania dziękuję:


poniedziałek, 29 października 2012

Robert Muchamore i jego agenci Cheruba

Swego czasu tak sobie podczytywałam, podsłuchiwałam recenzje i opinie o serii książek Roberta Muchamore, Cherub, i tak nabierałam ochoty na poznanie przygód tych dzieciaków. W dzieciństwie marzyły mi się tajne misje, zagadki i przygody. W marzeniach na nowo, z sobą w roli głównej, odgrywałam role z przeczytanych książek. Trochę już podrosłam, ale wiara w marzenia mi pozostała, sentyment  do książek o takiej tematyce i miłość do tajnych organizacji ;-).
Tak sobie myślałam o tym Cherubie i raz swoje chęci wyraziłam na nakanapowym forum, ot tak, niezobowiązująco. Ale wtedy odezwała się do mnie Edyta, kanapowa @zuzankawes i zaproponowała przesłanie mi dwóch swoich audiobooków o agentach Cheruba i tak zrobiła, za co Jej pięknie dziękuję. :-)

Bardzo lubię audiobooki, a gdy lektorem jest Jarosław Boberek, to wręcz uwielbiam. I nie rusza mnie jakiś tam król Julian, już bardziej go cenię za kaczora Donalda i za to, że w jednym odcinku potrafił zagrać Donalda i jego trzech siostrzeńców na raz. Chociaż mnie powalił na kolana czytając, sam jeden, "Kocie historie" Tomasza Trojanowskiego, niesamowity. Cheruba też sam czytał i naprawdę dało się z intonacji głosu lektora dowiedzieć, które z postaci akurat mówi, po prostu, wielki talent.

Autor Cheruba, Robert Muchamore, jest Anglikiem i byłym prywatnym detektywem. Obecnie zajmuje się jedynie pisaniem książek, a oprócz serii Cherub, pisze drugą serię o Agentach Hendersona, można by rzecz, pierwowzór Cheruba, bo i założyciel ten sam, tyle, że tamci działają w czasie Drugiej Wojny Światowej.

Z serii Cherub poznałam drugą i trzecią część, odpowiednio "Kurier" i "Ucieczka". Brak znajomości pierwszej części nie przeszkadzał. Na początku każdej części jest krótkie wprowadzenie, co pozwala na szybkie odnalezienie się.
Agentem Cheruba nie może zostać każdy. Są to dzieciaki, które w taki czy inny sposób straciły rodziców i nikt z rodziny się nimi nie interesuje.
W "Kurierze" czwórka wybranych agentów musi zaprzyjaźnić się z dziećmi Keitha Morre'a, narkotykowego bossa. James, jeden z agentów, a dla nas główny bohater, sam zostaje kurierem narkotykowym i współpracując z FBI pomaga rozbić szajkę. 
Natomiast w "Ucieczce" James trafia do najgroźniejszego więzienia, Arizona Max, gdzie musi zaprzyjaźnić się z więźniem i zorganizować mu ucieczkę.

Obydwa audiobooki przesłuchałam w niewiarygodnie krótkim czasie. Ciężko było się oderwać, nie było nudnych fragmentów. Co chwilę coś się działo, co nie pozwalało się oderwać i choć o chwilę przedłużałam czas słuchania. 
Sądzę, że jest to świetna seria dla nastolatków i nawet starszej młodzieży. Wartka, sensacyjna akcja i ciekawa fabuła, to coś na co wszyscy stawiamy. I nawet dla kobiet w ciąży polecam tę serię, bo mimo sensacyjnych, kryminalnych wątków wie się, że autor ma świadomość, że czytają jego książki nastolatki, do nich je kieruje i odpowiednio dawkuje brutalność. 
Ja wiem, że to nie jest moje ostatnie spotkanie z tą serią, przede mną jeszcze dziesięć części, bo i do pierwszej chcę wrócić.

czwartek, 25 października 2012

„Czupury i inne zabawy z wyobraźnią” - Odeta Moro Figurska, Ewa Urlich - Załęska


 Ośmielę się wygłosić teorię, że każda matka pragnie zaczarować świat swojego dziecka. Pragniemy ich uśmiechu, radosnych oczu i pełnej energii pomysłowości. Uchyliłybyśmy naszym szkrabom nieba, mimo czasami trudnych chwil. Nie raz słyszy się zdanie w ustach kobiet, że sobie tego czy tamtego nie kupiły, bo dziecko ,musi mieć. Tak jest i ciężko to w kobiecie zmienić. Druga strona medalu jest taka, że gdy już chodzi o zabawki, to mi osobiście aż przykro patrzeć, gdy nowa zabawka leży w koncie, choć dziecko same ją sobie w sklepie wybrało. Są takie przypadki, nie zaprzeczycie, choć nie można tego generalizować, bo dzieci mają te swoje ulubione, które nigdy się nie znudzą, choć nie wiem jak byłyby zniszczone.

Gdy dziecko dorasta, jego wyobraźnia szaleje i nie mało trzeba się na główkować, by sprostać zabawowym wymaganiom kilkulatka. I tu naprzeciw naszym oczekiwaniom wyszła książka Patrycji Koskowskiej i Doroty Wawryniuk – Kaczyńskiej „Czupury i inne zabawy zwyobraźnią”. Do współpracy zaprosiły Odetę Moro Figurską znaną prezenterkę telewizyjna i założycielkę Fundacji Szczęśliwe Macierzyństwo oraz Ewę Urlich – Załęską psycholog dziecięcą i kierownik programowy Akademii Zabawy i Twórczego Rozwoju Edukado. I to nazwiskami tych dwóch pań promowana jest ta książka.

Idea tej książki jest taka, że promuje zabawy bez gotowych, sklepowych zabawek. Na pierwszy plan wysuwają się chęci i nasza wyobraźnia oraz przedmioty, które na co dzień mamy w domu, typu sznurek, guziki, jakiś garnek, czasami trochę kaszy, mąki czy lejek.
Musicie sami przyznać, że zapowiada się ciekawie. I w jakimś stopniu tak jest. Jest sporo ciekawych propozycji. Jak zrobić z butelek plastikowych kręgle, a balonów czy skarpetek ludziki. Mi spodobała się też „mapa ważnych miejsc” czyli na kartonie rysujemy mapę Polski i zaznaczamy gdzie kto mieszka z rodziny czy przyjaciół, fakt, żeby ładnie wyszło, to najlepiej mieć rodzinę rozsianą po całym kraju. Nam też wielką frajdę sprawiło robienie biżuterii z makaronu i kulek papieru.

Zabawy podzielone są na miejsce ich wykonywania, jak salon, kuchnia, ogród czy garaż. Mnie bardzo zainteresował rozdział o zabawach w czasie choroby dziecka.
Muszę przyznać, że książka jest pięknie wydana. Strony są ozdobione tematycznie pod rozdział i zdjęciami bawiących się dzieci oraz zdjęciami pani Odety Moro Figurskiej bawiącej się z córką. Dodatkowo każdy rozdział zaopatrzony jest krótkim wstępem wyżej wymienionej. Odniosłam wrażenie, że to idealna książka dla fanów tej znanej dziennikarki. Ja do nich nie należę, choć cenię sobie ludzi, którzy działają na rzecz innych. Nie jestem w stanie też przemilczeć faktu występowania w książkach reklam na całą stronę i to w ilościach bardzo zauważalnych. Mi się to po prostu nie podoba i tyle. Jedyny pocieszający fakt, że doczytałam, iż część dochodu ze sprzedaży książki ma być przeznaczona na cele statutowe Fundacji Szczęśliwe Macierzyństwo i mam nadzieję, że z tych reklam też na nie poszło.

Zainteresowanym książkę polecam, choć nie wyróżnia się ona niczym wśród tych, które już posiadam, choć zabaw jest sporo i każde dziecko powinno się jakąś zainteresować.

Za książkę bardzo dziękuję serwisowi:

środa, 24 października 2012

"Opowieści buddyjskie dla małych i dużych" - Ajahn Brahm


Ajahm Brahm jest Opatem Klasztoru Bodhinyama i Dyrektorem ds. Duchowych Buddyjskiego Towarzystwa Stanu Australia Zachodnia. Na buddyzm przeszedł w wieku szesnastu lat, a po skończeniu studiów na Uniwersytecie w Cambrige wyjechał do Tajlandii, by zostać mnichem. Spędził tam dziewięć lat studiując nauki buddyjskie i praktykując medytację Tajskiej Tradycji Leśnej.

Książka „Opowieści buddyjskie dla małych i dużych" powstała na przestrzeni lat. Autor wspierał się tymi historyjkami w swoim nauczaniu i na prośbę pewnej młodej kobiety spisał je w formie książki. Te opowieści stały się też pomocne dla pewnego pastora kościoła protestanckiego, który poprosił o ich udostępnienie do swojej książki poświęconej pracy misjonarskiej.

Mądrość Buddy nie jest objawieniem natury boskiej. Jest to wnikliwe zrozumienie prawdziwej natury życia. I takie są te opowiadania. Mówią o człowieku i do człowieka.
Moją, że tak napiszę, najulubieńszą historią jest opowieść o złym wężu. Kąsał ludzi dla zabawy, był złośliwy i wredny, aż na starość zaczął interesować się śmiercią i religią, czym do tej pory gardził. Udał się więc do pewnego świętego węża, który swoimi naukami nawrócił go całkowicie. Stał się potulnym wężem. Nie kąsał, nie syczał i nawet poddał się ciosom jakie zadało mu kilku nieznośnych chłopaków. Poturbowany i obolały popełzał do swojego mistrza z wyrzutami i brakiem wiary. Święty wąż ze spokojem mu odpowiedział:

(..) to prawda, że powiedziałem Ci byś nie kąsał. Ale nigdy nie powiedziałem ci, byś nie syczał, nieprawdaż?
Czasami tak bywa w życiu, że nawet święci muszą „syczeć”, z czystej życzliwości. Ale nikt nie musi gryźć.”(1)

Mądre, prawda?
Te piękne opowieści mogłabym przytaczać i przytaczać. Ja przy ich czytaniu wyciszyłam się, czułam spokój w duszy i swoistą radość. Są one napisane prostym, przyjemnym językiem i czyta się je jednym tchem. Dla ułatwienia podzielone są na rozdziały m. in. o winie, miłości, gniewie, szczęściu, mądrości czy strachu i bólu.
Niektóre są niby banalne ale po ich przeczytaniu nagle doznajemy swego rodzaju oświecenia i w tej samej chwili trudna sprawa znajduje rozwiązanie, a ból łagodnieje. I nie chodzi tu o jakiś cud, rozwiązanie jest w nas samych tylko czasami potrzebujemy do jego znalezienia odpowiedniego bodźca.

Ja tę książkę polecam wszystkim bez wyjątku. Nie chodzi tu o religię, poglądy te czy owe i inne podziały, te opowieści są ponad tym wszystkim. Dla opornych zalecam słowo „buddyzm” zakleić barwną taśmą.
Przyjemnej lektury i dla Was.


1) Ajahn Brahm, „Opowieści buddyjskie dla małych i dużych”, wyd. Studio Astropsychologii, s.148

Za książkę pięknie dziękuję wydawnictwu:

wtorek, 23 października 2012

"Portrety na porcelanie" - Zofia Mossakowska

Powiem tak, ciąża może i sprzyja czytaniu, ale pisaniu o tym co się przeczytało, to już nie za bardzo. I pewnie tak się stanie, że o niektórych przeczytanych, czy przesłuchanych pozycjach po prostu nie napiszę, bo będą inne, bo wyleci mi z głowy, ale uwielbiam czytać Wasze wpisy i tym sobie to rekompensuje. A co tam.

Chciałam dzisiaj jednak napisać o książce, do której przeczytania zmobilizowała mnie Jenah, a dokładniej jej wyzwanie 'Z literą w tle', tym sposobem sięgnęłam w końcu po już dawno pożyczoną książkę Zofii Mossakowskiej "Portrety na porcelanie". 

Opowiada ona o strażniku cmentarza, który  opowiada młodej dziewczynie systematycznie odwiedzającej cmentarz ze swoim psem, historie ludzi na nim pochowanych. Są to historie ludzi niebanalnych o ciekawym życiorysie. Każdą opowieść czytałam z zaciekawieniem. Najsłabszym punktem tej książki, oprócz okładki oczywiście, bo seria rządzi się swoimi prawami, jest klamra tej opowieści, a dokładniej jej zakończenie. Odniosłam wrażenie, że autorka nie miała pomysłu na finał i coś tam wymyśliła, co przeszło. Bądź, co bądź nie ujmuje to stworzonym historiom. 
I taka mnie refleksja naszła, jak to my, ludzie, potrafimy ze strzępków słów, z obserwacji innych stworzyć sobie własne wyobrażenie ich życia, tego co robią i na pewno, co myślą też wiemy. Człowiek pod tym względem jest niedościgniony, ech. 
Autorka pisze łatwym językiem, przyjemnie mi się czytało, nie było niepotrzebnych dłużyzn i wymuszonych opisów.  
To moje pierwsze spotkanie z twórczością Zofii Mossakowskiej, romanistki z wykształcenia i tłumaczki. Z biografii w Wikipedii wyczytałam, że to nie jedyna powieść tej pisarki i jak będę miała okazję, to na pewno sięgnę po inne.

Mimo małych niedociągnięć polecam Wam tę książkę, u mnie akurat zbiegła się w czasie, gdy częściej wspominamy naszych bliskich co odeszli, to ważne.