środa, 29 grudnia 2010

Agnieszka Frączek – „Rymobranie”

W swoim dzieciństwie zaczytywałam się w pięknych wierszach Jana Brzechwy, Juliana Tuwima czy Marii Konopnickiej. Teraz, te ponadczasowe książeczki przekazuje i czytam swojej córce. Jednak do kolekcji niebywale dołączyłam przepiękne bajkowe wiersze Agnieszki Frączek. Ostatnio, dzięki serwisowi nakapanie.pl, naszą „bibliotekę skrzata” zasilił najnowszy zbiór autorki pt. „Rymobranie”. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Wilga, jako kolejny tom Platynowej Serii. Jest to kolekcja, która łączy znakomite teksty wybitnych autorów z przepięknymi ilustracjami Macieja Szymanowicza, grafika i ilustratora.
Zasługuje on, wg mnie, na szczególną uwagę, bo czytając dziecku dany wiersz, ma się wrażenie, że został on napisany do rysunku, który obfitością barw i radosnymi postaciami, wypełnia kartkę dziecięcej książeczki.
Okładka na pierwszy rzut oka skojarzyła mi się z wierszem Juliana Tuwima „Abecadło”, co w ogóle jej nie ujmuje, ale nawet zachęca do zajrzenia do środka.
Książka jest solidnie wykonana, twarda oprawa i co najważniejsze, kartki papierowe, ale utwardzone, niedające się łatwo rozerwać w rękach małego czytelnika-słuchacza (sprawdzone w praktyce).
Czytam wiele, różnych wierszy swojemu dziecku i wiem, że najważniejsze w poezji dziecięcej to rym i rytm. Wtedy to chętnie słucha, a starsze dzieci nagle same z siebie zaczynają mówić je na pamięć. A czy my (dorośli) nie jesteśmy wstanie powiedzieć, choć parę wersów „Lenia” czy „Lokomotywy”. One też były niezwykle rytmiczne i rymowały się.  Te dwie ważne cechy dziecięcego wiersza można znaleźć w zbiorze Agnieszki Frączek. Jako doktor językoznawstwa i leksykograf niesamowicie przemyca ona do dziecięcych książeczek wiedzę o współczesnej polszczyźnie.
W wierszach poznajemy niezwykłych bohaterów, zwierzęta i ludzi, którzy prezentują cechy ludzkie, jednak podszyte nutką fantazji i humoru. Dodatkowo autorka bawi się słowami, tworząc nowe wyrazy. Stąd, poznajemy Grubelka, Końduktora, Drżyrafę Kasię. Inne wyrazy nabierają nowych znaczeń, poszczekalnia, rysiopis, michomory, bykini, ale nawiązują do słów, z których powstały, a nam jak i naszym milusińskim dostarczają wiele śmiechu i radości.
Autorka swoje upodobania słowne wyraziła w zabawnym wierszyku umieszczonym na tylnej okładce i stąd wiemy, że zamiast trzymać się słów ze słownika, woli psotnie rymować i uprawiać dzikie słowoswawole.
            Sądzę, że każde dziecko z chęcią umieści „Rymobranie” Agnieszki Frączek w swojej biblioteczce, ale i sądzę, że nie jeden rodzic pożyczy sobie ten okaz dla poprawienia humoru, i też z chęcią będzie je czytał małemu szkrabowi.
            Oprócz tworzenia dziecięcych książeczek, Agnieszka Frączek z pasją bada 300-letnie słowniki polskie i niemieckie, jako doktor na Uniwersytecie Warszawskim. Jednak będąc laureatką Nagrody Edukacja 2008 i na tej płaszczyźnie osiągnęła sukces. Jestem przekonana, że na stałe już się wpisała do kanonu literatury dziecięcej.

Ten piękny zbiór wierszy dostałam dla Marysi i do recenzji od www.nakanapie.pl - dziękujemy :)

Paweł Bitka Zapendowski – „Jak u Almodovara”


Świat idzie do przodu i już nawet sztuki teatralne są nam udostępniane w e-formacie. Takim przykładem jest komedia Pawła Bitki Zapendowskiego „Jak u Almodovara” wydana przez e-bookowo.pl.
            Moją uwagę od razu przykuł tytuł oraz ciekawa okładka zaprojektowana przez Studio Création w Paryżu, gdzie autor urodzony w Krakowie obecnie mieszka.
Pedro Almodovar jest jednym z najbardziej cenionych reżyserów kina autorskiego na świecie. Jego filmy są najczęściej melodramatyczne, w których pełno nieprawdopodobnych historii, czarnego humoru, a w obyczajowość swoich filmów swobodnie wplata również wątki homoseksualne. Almodovar jak mało, kto potrafi portretować kobiety i ukazywać skomplikowaną naturę ludzkich emocji. Czy to wszystko jesteśmy w stanie odkryć w sztuce Pawła Zapendowskiego?
            Akcja książki dzieje się w czasach nam współczesnych (wczoraj, dziś, może zdarzyć się jutro) początkowo w małym miasteczku Obciachowo, gdzie poznajemy naszych bohaterów. Bożenka nieszczęśliwa w małżeństwie z pomocą koleżanek doprowadza do rozwodu z Golem, prostym facetem bez ambicji, jednak bardzo kochającym swoją już eks-żonę. Po rozwodzie budzą się w niej poglądy feministyczne i to bardzo radykalne, i postanawia z córką wyjechać do stolicy, by tam zacząć nowe życie. Wraz z nią wyjeżdża Iza, księgowa, też rzekomo bez przyszłości w Obciachowie, marząca o bogactwie i luksusie. W Warszawie otwierają biuro rachunkowe „Zrób mi Pit-a”. Pod wpływem pewnego zdarzenia zamieniają go na Profesjonalny Salon Kobiecej Dominacji. Jest on połączeniem „ponurej izby tortur z optymistyczną siłownią”. SKD cieszy się popularnością, grafik pęka w szwach. Tymczasem zrozpaczony Golo postanawia odnaleźć Bożenkę i namówić do powrotu. Wyrusza do Warszawy…
            Czy jest jak u Almodovara? Czy autor kpi stwarzając kolejne sytuacje? Mamy tu przedstawiony świat kobiet, skrzywdzonych, niezrozumiałych przez mężczyzn, ale i jak za nimi tęskniących. Mamy mężczyznę uzależnionego od wąchania damskiej bielizny ze spokojem przyjmującego swój los zniewolonego na smyczy Jogiego. Tak się zastanawiam, czy ta komedia może mieć dalsze dobre zakończenie i które to będzie to dobre? Czy powrót z Golem do domu? Przecież to dzięki niemu w sumie Salon zostaje uratowany. Czy Bożenka jest w stanie porzucić wszystko, co osiągnęła i wrócić do Obciachowa? Ależ oczywiście, że nie. Przecież to byłaby jej porażka, jej „obciach”. Już raz skosztowała sukcesu i dalej będzie chciała płynąć tą rzeką. To Golo ją kocha i to Golo poświęci dla niej wszystko. No cóż to moja prywatna interpretacja, każdy może ułożyć swoje własne zakończenie, gdy zapozna się z jej treścią.
            Komedia ta została napisana prostym, współczesnym językiem. Autor z precyzją maluje nam przestrzeń, w której mamy się poruszać. Jako wszechstronnie uzdolniony artysta (dramaturg, prozaik, plastyk, muzyk) nie pozostawia szarości w sztuce. Oczami wyobraźni jesteśmy w stanie ubrać aktorów, zbudować scenografię, dopasować muzykę; i już sami siedzimy na widowni, nie za blisko, bo wtedy nienajlepiej widać ;-)
            Cała książka nie tylko rozbawi czytelnika, bo jak sądzę nie tylko o wywołanie śmiechu autorowi chodzi. Dla mnie Paweł Bitka Zapendowski obnażył dążenie współczesnych mas, konsumpcjonizm, powierzchowność i rządza pieniądza. Pieniądz przygasza uczucia, które siedzą mimo wszystko w nas głęboko i nie jesteśmy w stanie się ich pozbyć, wracają niczym bumerang i każdy musi się zastanowić, co wybrać, kto ma ustąpić, a może da się znaleźć złoty środek by wszyscy byli szczęśliwi. Widzimy również jak duże miasto, gdzie nikt na nikogo nie zwraca uwagi, działa na akceptację innych, ich uzależnień, upodobań, to wszystko widzimy w małżeństwie Kasi i Adriana.
            Przez myśl przebiegło mi teraz „Tango” Sławomira Mrożka, sama nie wiem, dlaczego. Może przez formę tańca, groteski, tej surrealności w realności jednoczenie. Obydwie sztuki dotykają różnych tematów, ale łączy je jedno, człowiek i jego natura.
„Jak u Almodovara” to książka, która może zaciekawić wiele osób z tych, którzy lubią się pośmiać i zastanowić nad tym, co czytają. Ja podeszłam początkowo do tej książki z pewną rezerwą, jednak z każdą kolejną stroną sztuka przekonywała mnie do siebie i teraz polecam ją innym. Warto się zmierzyć z jej treścią i ocenić czy nas to przekonuje i czy prawdą jest, że „…ciemna strona człowieka, to ciemna strona mężczyzny.”?
            Komedia ta zdobyła już nagrodę na Festiwalu Komedii X Talia w 2006 roku, odbyło się również czytanie tej sztuki przez aktorów, czas teraz by ugięły się pod nią deski teatru.

Recenzja dla portalu www.nakanapie.pl - dziękuję za tego e-booka

Marcin Pilis - "Łąka umarłych"


Odkąd usłyszałam o książce Marcina Pilisa „Łąka umarłych” czułam nieodpartą chęć zapoznania się z jej treścią. Dlaczego, sama nie wiem, gdyż zwolenniczką kryminałów nie jestem, a może nie wiem, że jestem, po prostu ich nie czytam, nie wybieram. Już sama okładka stwarza pierwszy nastrój do czytania tej książki i wraz z tytułem nakreśla sytuację. Mimo iż czytałam w wywiadzie, że jest ona kontynuacją serii wydawnictwa SOL, to uważam, że zaprojektowana przez Andrzeja Brzezickiego w pełni oddaje treść i emocje książki.
            Książka opowiada historię Wielkich Lip, małej, niepozornej wioski oraz ludzi z nią związanych. W latach 90-tych osiemdziesięcioletni, były oficer SS, Karl Strauch, wyrusza do Polski, do Wielkich Lip. Tam, gdzie w 42 roku wraz ze swoimi żołnierzami dokonał mordu na rodzinach Żydowskich. Prawda jednak jest jeszcze gorsza. Oddział niemiecki stał na straży i dokonał egzekucji. Prawdziwa tragedia rozegrała się wśród własnej społeczności, zabrakło więzi między ludźmi, nie było mowy o solidarności, nawet twarda ręka klasztoru nie była wstanie utrzymać człowieczeństwa w sercach ludzi. To naziści stali się w pewnym stopniu świadkami barbarzyństwa… To całe zło odkrywa w latach 70-tych syn zmarłego astronoma, Andrzej Hołotyński. Jego ojciec spędził tam wojnę i czas komunizmu i znając dzieje Wielkich Lip trzymał syna z dala od tego miejsca, nigdy nie zabiera do swojego obserwatorium, tylko na łożu śmierci prosi go o zrobienie tam porządku. Andrzej przez dwa lata ociąga się, by wreszcie wyruszyć do Wielkich Lip na spotkanie z przeszłością ojca i swoją przyszłością…
            „Łąka umarłych to książka obrazująca najciemniejsze fakty z naszej historii, jednak czy możemy odetchnąć z ulgą wiedząc, że ubrane są w literacką fikcję? Autor będąc dziennikarzem i prozaikiem ofiarował nam dwa rodzaje doznań połączone w jedną całość. Stworzył doskonały kryminał albo może i wręcz thriller o wartkiej akcji, odkrywaniu kolejnych tajemnic no i tak nieprzewidywalnym zakończeniu historii z lat 70-tych, z udziałem postaci, którą mimo wszystko byśmy o to nie podejrzewali. Jesteśmy również świadkami historii. Przeżywamy mord rodzin Żydowskich w czasie II Wojny Światowej i ich bezduszne traktowanie. Później doświadczamy bezwzględności systemu socjalistycznego i działania Służb Bezpieczeństwa, okrucieństwo, które nie zna granic.
            Książkę czytało mi się bardzo dobrze. Z wielkim zaciekawieniem, ale i z dozą przejęcia odkrywałam kolejne tajemnice, które mnie przerażały. Jednak znając historię, wiem, że powieść nie jest przekoloryzowana. Co jeszcze większy w sercu pozostawia smutek. Książka obszerna, ale czyta się ją bardzo lekko i płynnie są ze sobą połączone historie czasowe. We mnie ta książka wzbudziła wiele refleksji na temat ludzkiej mentalności. I tak się zaczęłam zastanawiać, ile nauki i doświadczenia zaczerpnęliśmy z naszej historii.
            Sądzę, że powieść może znaleźć uznanie u wielu czytelników o różnych gustach. Na pewno przyciągnie zwolenników książek kryminalnych i thrillerów; ciekawych pokoleniowego romansu, jak i czytelników lubiących książki historyczne.
            Marcin Pilis zyskał już uznanie czytelników w 2006 roku swoją pierwszą książką, „Opowieść nawiasowa”; myślę, że i „Łąka umarłych” nie przejdzie bez echa.

Recenzja napisana dla portalu www.nakanapie.pl - dziękuję za egzemplarz recenzyjny :)

Marcel Pagnol – „Żona piekarza”


Biorąc do ręki książkę Marcela Pagnola uśmiechnęłam się do siebie. Fajna okładka pomyślałam. Rysunek Jeana - Jacquesa Sempé przypadł mi do gustu i jeszcze bardziej zaciekawiła książka. Przecież od razu nasuwa się pytanie, dlaczego chleba brak i co ma z tym wspólnego tytułowa bohaterka. Ochoczo usiadłam i zaczęłam czytać.
Na skrzydełku okładki zobaczyłam uśmiechniętego autora. Zdjęcie czarno-białe a on patrzy na mnie z wysokości drabiny. Żył siedemdziesiąt dziewięć lat. Był dramaturgiem, prozaikiem, ale i też reżyserem filmowym i teatralnym. Jego film na podstawie tej książki wszedł do kanonu francuskiej komedii; a sam pisarz w pamięci swoich rodaków żyje, jako pogodny i dowcipny twórca francuskiej kultury.
Książka napisana jest w formie sztuki albo rzecz uściślając scenariusza do filmu, z wypisaną obsadą, który to Pagnol nakręcił w 1938r.
We wstępie poznajemy historię piekarza Amable’a, pijaka, który podstępem zostaje wyleczony z nałogu. Czy to miksturą czy miłością do służącej to już nierozwiązana zagadka. Tej historii swojego autorstwa Pagnol jednak nie nakręcił, gdyż w czasopiśmie literackim przeczytał fragment powieści Jeana Giono i wiedział, że to tą historię musi zekranizować.
Książka opowiada o młodej piekarzowej, która nie potrafiąc odnaleźć miłości w ramionach starego męża, odnajduje ją w młodych ramionach pasterza i z nim ucieka z domu. Przez co załamany piekarz nie jest już w stanie upiec ani bochenka chleba. Musi mieć z powrotem swoją Aurelię, by rozwiały się wszelkie jego wątpliwości, musi ją zobaczyć i z nią porozmawiać. Jest to jedyny warunek, by piekarz znowu zaczął piec chleb i to chleb tak pyszny ‘jakiego jeszcze w życiu nie jedli’. Wszyscy jednoczą się przy wspólnym działaniu. Poznajemy mieszkańców miasteczka. Młodego księdza proboszcza, który oburza się na czytaną prasę przez nauczyciela, ale z drugiej strony przymyka oko na Bratanice markiza, gdyż ten w znacznej mierze może pomóc przy remoncie kościoła. Poznajemy również chłopów, których rodziny są zwaśnione od pokoleń, a oni sami nie wiedzą, dlaczego, a tą „tradycję” podtrzymują jedynie dla honoru. Widują się ze sobą, wspólnie działają, ale ze sobą nie rozmawiają. Nie brakuje również zdewociałych kobiet, starej panny Anieli i sarkastycznej gosposi księdza, Celestyny. Oni wszyscy muszą się zjednoczyć i odnaleźć młodą, piękną żonę piekarza, by znów rozkoszować się smakiem chleba. Nasz piekarz jest ślepo zakochany w swojej żonie. O wiele lat starszy od niej nic poza nią i piekarnią nie widzi. Nic nigdy nie podejrzewał. Jest prostolinijny, ale jego słowa do żony są napełnione uczuciem i mądrością.
Ta lekka komedia, to z jednej strony napełniona mądrością i pełna życiowych rad historia, a z drugiej strony można ją odebrać, jako satyrę obnażającą ludzką głupotę i wady. Jest napisana prostym zabawnym językiem i może poprawić humor niejednemu czytelnikowi. Jest to idealna książka na przyjemny wieczór.
Książkę warto przeczytać, polecam, mnie zachęciła, by poszukać filmu i zobaczyć jak tą historię pokazał Marcel Pagnol na ekranie.
A tak na koniec, czyż wydawnictwo Esprit nie wkomponowało się idealnie w okładkę?

Etgar Keret „Tęskniąc za Kissingerem”


Po ten zbiór opowiadań Etgara Kereta sięgnęłam z własnej nieprzymuszonej woli. Pierwszy poleciła mi pani z biblioteki, twierdząc, że na pewno przypadnie mi do gustu. Nie myliła się. I dlatego ochoczo przeczytałam teraz zbiór pt.”Tęskniąc z Kissingerem”.
            Książka nie jest dużego formatu i zawiera 51 opowiadań. Idee okładki zrozumiałam dopiero po przeczytaniu tytułowego opowiadania i cóż, powiem, że Marek Goebel oddał całą kwintesencję w tych dwóch symbolach, dotknął intymności, tęsknoty każdego człowieka.
W tym opowiadaniu narrator w pierwszej osobie opowiada o konflikcie ze swoją dziewczyną, nie potrafi zrozumieć jej niepewności, a może to tylko gra. Nie ma łez, a na koniec dowiadujemy się, że: „Są dwa rodzaje ludzi, tacy, co lubią spać od ściany, i tacy, którzy lubią spać z tymi, co ich zepchną z łóżka”.
            Etgar Keret to izraelski pisarz polskiego pochodzenia. Uważany jest za mistrza krótkiej formy. Jest również wykładowcą uniwersyteckim w Tel Awiwie na wydziale filmowym. Zdobył wiele nagród literackich i filmowych.
            Inne utwory autora opowiadają o ludzkim przywiązaniu, fobiach, przyjaźniach, ale też dyskryminacji i pogardy wobec drugiego człowieka. Są one krótkie, przesiąknięte czarnym humorem. Czasami nierealne, ale opowiedziane tak dobitnie, że zdaje nam się, że to dzieje się za ścianą, a ci bohaterowie mogliby być naszymi sąsiadami. Ci bohaterowie, lub ich rodzice, przeżyli wojnę, a dodatkowo będąc Żydami jej piętno odczuli w dwójnasób. Autor adaptuje ich w teraźniejszości „Łże – Wenus”, albo bezlitośnie  styka  z okrutną rzeczywistością „Smutna opowieść o rodzinie Mrówków”. Keret obnaża ludzkie zachowania, nawet te najgorsze, nieprzewidywalne. A co najważniejsze nie tłumaczy swoich bohaterów. Ma się wrażenie, że każdy z nich odpowiada za swoje czyny niezależnie od woli pisarza.
            Wszystkie opowiadania są naprawdę przejmujące i w moim rozumieniu piękne. Napisane prostym językiem, bez górnolotnych opisów. Występują też wulgaryzmy, ale są one sprytnie ukryte poprzez zamianę liter.
            W swoich opowiadaniach Etgar Keret udowodnił mi, że paroma słowami można przekazać obfite historie, które swoją siłą są zaskakujące, a na koniec niby urwane uderzają mocą swej puenty, tak naprawdę nienapisanej. Czujemy złość dla niesprawiedliwości na świecie, dyskryminacji, wzruszamy się nad porcelanową świnką. Osobiście podoba mi się też styl pisania pisarza.
            Książkę można przeczytać jednym tchem lub traktować, jako przerywnik. Marta Strzelecka tak to opisała w „Gazecie Wyborczej”: ‘Keret jest jednym z najchętniej czytanych autorów w izraelskich więzieniach. Twierdzi, że to z powodu rozmiaru jego opowiadań – większość z nich można przeczytać w drodze między celą a prysznicem”.
            W Polsce wydano sześć zbiorów pisarza i ja mam zamiar poznać je wszystkie, i polecam też innym.

wtorek, 28 grudnia 2010

Harosław Jaszek – „Jak niczego nie rozpętałem”

Chciałoby się powiedzieć, gratuluję Panu, Panie Jarosławie. Posłał Pan Józefa do szkół, języków nauczył. Już nie musi nasz Józef psów sprzedawać czy w wojsku pucybutem być. Chciałoby się, ale Pan, to przecież Harosław ma na imię, a i w oficjalnych zeznaniach można przeczytać, że z Austro-Węgrami nigdy Pan do czynienia nie miał. No cóż, marna nasza hipoteza, bo i do Franka Dolasa odnieść się Pan nie daje. Wszak on był wręcz przekonany, że rozpętał II Wojnę Światową, a Pan? Przecież i w Syrii ostatniej nocy niczego nie brakowało, zapasów do kraju wiezionych było sporo, a w kraju Pana po prostu nie było, gdy syreny zaczęły wyć, gdy przerwano łączność telefoniczną. Pan zobaczył jeżdżące już po ulicach SKOT-y. Tylko, dlaczego Pan teraz zagranicą siedzi, osobę swoją ukrywa. Tak, wiemy, że były aresztowania, że inteligencję naszą do emigracji zmuszali, ale proszę wierzyć, to już się skończyło i bądźmy pewni, że nie wróci, no, chociaż miejmy nadzieję.
            Taką to wysnuła sobie hipotezę ma osoba, po przeczytaniu zapisków Pana, gdyż żądna spekulacji ma dusza, a i dobry pastisz lubi. A skąd to się wzięło? I Pan nie bez winy, bo kto nazwiskiem kusi, tytułem zmysły pobudza? Kto wie, czy bystrość moja w tym kierunku by poszła, podtekstów szukała?
            Jeszcze tylko chciałabym Panu powiedzieć, że tak bez winy to Pan nie pozostaje. Jest Pan odpowiedzialny za niekontrolowane wybuchy śmiechu, dobre poczucie humoru. I dlaczego w miejscach pracy niektórzy uśmiechają się do monitorów? Od kiedy to śmieszą tabele w Excelu?
            Rozpętał Pan dobry humor w przedświąteczny zaganiany czas. Na moment się tylko zatrzymajmy i chwilą zadumy uczcijmy dzień oficjalnej premiery książki.
            To dobre poczucie humoru zawdzięczamy wydawnictwu IMG Partner, które ją poleca na chandrę w każdej postaci i ja potwierdzam, że warto.
            Dobrym uzupełnieniem książki jest okładka. I tu należą się słowa uznania dla projektu Daniela Krzanowskiego ze świetnym, zabawnym rysunkiem Macieja Apponowicza. Wystarczy na nią spojrzeć, by się uśmiechnąć i zastanowić, czy tak samo jest w środku?
            A w środku mamy przedstawioną historię magistra – ochotnika na rocznej służbie w Polskim Wojsku Ludowym. Nasz bohater po dwóch latach od ukończenia studiów, postanawia dla świętego spokoju odrobić służbę w wojsku. Z racji wykształcenie trafia do plutonu językowego, którego zadaniem w czasie wojny jest siedzenie na drzewach w pasie przygranicznym i podsłuchiwanie wroga… Ciężki jest żywot magistra w wojsku, jednak spryt i przedsiębiorczość pozwala mu w nim przetrwać. Dla urozmaicenia sobie służby postanawia zostać ochotnikiem po raz drugi i resztę służby spędzić na Wzgórzu Golan, w Syrii… I jakie jest jego zdziwienie, gdy o drzewach ani widu, ani słychu, a kto by chciał na kaktusach siedzieć? Jednak dzięki własnej inicjatywie i przez różne zbiegi okoliczności, jego celem staje się nie tylko misja pokojowa w Syrii, ale również zaopatrzenie w Najbardziej Potrzebne Artykuły ich obozowej Bolandy. Polacy przedsiębiorczy są, to każdy wie, potrafią świetnie się targować, ale i w sprzedaży są mistrzami. I nie tylko alkohol czy stare mundury kanadyjskie, potrafią sprzedać nawet wodę na pustyni, cysternami… Takich i wiele innych historii autor nam przedstawia w swoim jednorocznym pamiętniku, że tak można powiedzieć. Książka ta może się również przydać turystom planującym odwiedzić arabski targ – Suq al-Hamidijja. Wskazówki sądzę przydadzą się niejednemu;).
            I któż może zatopić się w lekturze? Ten, kto lubi dobre poczucie humoru. Inteligentny, błyskotliwy język. I nie tylko ci, którzy chcą powspominać te obfite w pustki półki. Dobry humor jest dobry dla wszystkich. Nawet „wszystkie One” są w stanie przy tej książce pośmiać się, gwarantuję to.

Jest to recenzja napisana dla portalu www.nakanapie.pl - dziękuję za egzemplarz recenzyjny :)