poniedziałek, 25 lipca 2011

"Kalinka"

Dzięki uprzejmości wydawnictwa Dobra Literatura przeczytałam książkę Andrzeja Lipińskiego „Kalinka”. Ukazała się ona w serii „bliżej siebie” i jest to jak można przeczytać na tylnej okładce „(…) opowieść ojca, który próbuje zrozumieć sens nieuleczalnej choroby swojego dziecka”.
            Kalinka jest dziewczynką, która przyszła na świat już z wyrokiem śmierci. To może się stać za kilka dni lub też za kilka lat. Dokładnej daty nikt nie zna, jednak jest ona nieuchronna.
Historię tę poznajemy z punktu widzenia ojca. A ja odebrałam ją, jako swego rodzaju spowiedź, uwolnienie się od nadmiaru emocji i bólu, by móc ze świadomością, ale i spokojem dalej żyć.
            „To nasza największa choroba – strach przed czymś trudnym, innym czy nieznanym, niewyobrażalność zjawisk, z którymi nie zetknęliśmy się nigdy wcześniej. Każdy ledwie coś o nich słyszał, a wszyscy są ekspertami i nawzajem straszą się tą ubogą wiedzą.” (str.73)
            Według mnie jest to też hołd dla żony, Barki, która rzuciła swoje dotychczasowe życie w zapomnienie i w całości oddała się ich Roślince.
            „Na środku zamglonych pól, między moim dzieckiem czekającym na własną śmierć, żoną, która albo wykończy się z niewyspania, albo po śmierci Kalinki zaśnie głęboko i już więcej się nie obudzi, i moim pękniętym wnętrzem rozrywanym na pół walką z wiatrakami.”(str.171)
            Autor tym świadectwem ukazuje nam, że w tak trudnej sytuacji człowiek jest w stanie sobie poradzić, gdy kieruje się miłością i słucha swojego wnętrza. Nawet, jeżeli ma być to decyzja o podjęciu terapii dla siebie. Nie ma recepty na wszystko.
            „(…) wpatrywałem się w jej zamknięte powieki jak w magiczną kurtynę. W tym miejscu od czterech lat spotykałem się z moim dzieckiem. Tylko tam, jak w małym okienku, widziałem codziennie jej prawdziwą zdrową twarz, stamtąd patrzyła na nas swym czystym, żywym, wzrokiem. Jedynie on dodawał nam woli walki i kazał wierzyć, że ma ona jakikolwiek sens.” (str.158)
            Jest to książka dla osób, które mają potrzebę zatrzymać się i zadumać nad tym, co w nas i wokół nas. Nie ma w niej wartkiej akcji i wielkich przygód, chociaż dla Kalinki są wielkie na pewno. Jak sądzę są to nieliczni rodzice, którzy z tak chorym dzieckiem nie zamykają się szczelnie w czterech ścianach. Nie jedno zdrowe dziecko mogłoby pozazdrościć takiej aktywności.
Ja przyjęłam tę powieść z otwartym sercem i bardzo mnie poruszyła. Jeżeli jesteście gotowi, to szczerze Wam ją polecam.

sobota, 23 lipca 2011

One Lovely Blog Award ...i moje przemyślenia

Bardzo dziękuję za wskazanie mojego bloga w tej zabawie Sil  i Fince . Tym bardziej mi miło, że są to osoby, które rzeczywiście tu zaglądają :-) Przyznam szczerze, że zastanawiałam się czy brać udział. Bo po pierwsze wszystkie osoby, które mogłabym od siebie wskazać wzięły już udział. Po drugie nie uzbierałabym 16 osób.Uważam, że bez sensu wskazywać blogi, do których prawie lub w ogóle nie zaglądam. Po trzecie... przecież to tylko zabawa, a reguły na swój użytek trochę tak jakby to powiedzieć "uelastycznię" :-), czyli:

to dla mnie moja lista pt. "STALE PODGLĄDAM":



A teraz trochę o sobie, chociaż Ci co odwiedzają Kanapę, to już mnie w jakimś tam stopniu poznali:-)
1) Wszystkie recenzję jakie w swoim życiu napisałam zrobiłam to długopisem na kartce. Nie umiem, nie potrafię tak od razu do komputera... wiem, wiem mało ekologiczne, strata czasu z przepisywaniem (przyznam się, że czasami parę dni minie zanim wklepię je w worda).
2) Wszystko robię lewą ręką oprócz dwóch rzeczy: cięcia nożyczkami i robienia na szydełku :-)
3) Lubię ciszę.
5) Od ładnych paru lat należę do stowarzyszenia rowerowego. Chodzi o jazdę ekstremalną typu downhill, jak na razie zjechałam tylko raz z góry ;-) wolę freeride. Stowarzyszenie jest otwarte i na takich członków :-)
6) Chciałabym latać jak ptak, ale jak na razie tylko myszy udało się zamienić w nietoperza w bajce Ezopa.
7) Kiedyś dostałam w prezencie skok spadochronowy w tandemie, to było cos niesamowitego. Marzy mi się powtórka z rozrywki. :-)

To tyle. Życzę Wszystkim miłego dnia! :-)

czwartek, 21 lipca 2011

„(…) istnieje Niewidzialna Nić łącząca ludzi, którzy są stworzeni po to, by się spotkać (…)”

“Lisa-Xiu I Lin-Shi. Córki z Chin” to druga książka opisująca adopcję chińskich dziewczynek przez holenderskie małżeństwo. Autorami tej książki są Auke Kok i Dido Michielsen adopcyjni rodzice tytułowych dziewczynek. Ukazała się ona nakładem wydawnictwa Dobra Literatura w 2010 roku w serii „bliżej siebie”.
Można uznać, że jest to literatura faktu, reportaż, a nawet literatura poradnikowa, tak to wszystko zawiera się na tych 239 stronach.
            Autorzy opowiadają nam historię swojego życia, jak mniemam najważniejszą. Są rodzicami dwóch adoptowanych dziewczynek pochodzących z Chin. Świadomymi rodzicami, gdyż wychowują je w miłości do własnego kraju i w szacunku dla kultury. Wiedzą również, że ”(…) jako rodzic adopcyjny masz za zadanie nie tylko poinformować dziecko o jego adopcji, ale musisz także pomóc mu żyć z myślą, że zostało porzucone”. (str.116)
Dlatego też wspólnie z Lisą i Lin podejmują decyzję o podróży do Chin w celu poznania tego kraju i co najważniejsze odwiedzenia sierocińców, w których mieszkały. Dziewczynki nie są rodzonymi siostrami. Czworo bądź, co bądź obcych sobie ludzi spotkało się, by stworzyć rodzinę w miłości i wzajemnym poszanowaniu i to jest najważniejsze.
„(…) istnieje Niewidzialna Nić łącząca ludzi, którzy są stworzeni po to, by się spotkać (…)” (str.135)
            Od książki nie mogłam się wręcz oderwać. Ta historia porwała mnie od pierwszych stron, czego się w ogóle nie spodziewałam. Bałam się, że będzie to nudna relacja i suche fakty. Nic bardziej mylnego. Ciekawie opisana podróż do Chin płynnie przepleciona wspomnieniami z czasów adopcji. Są też w niej porady dla rodziców starających się o adopcję międzynarodową.
W tle, ale i wyraźnie poznajemy same Chiny, Zaporę Trzech Przełomów na rzece Jangcy, Terakotową Armię, czy inne oblicze Chińskiego Muru…
Poznajemy też namiastkę historii tego państwa. Przez rządy Mao, który nakłaniał Chińczyków do jak największej liczby potomków, po wprowadzoną przez Deng Xiaopinga „politykę jednego dziecka”.
„(…) urodzenie dziecka bez oficjalnego pozwolenia jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych mogło doprowadzić do wykluczenia z rodziny, zwolnienia z pracy i kary pieniężnej. Nie jakiejś tam groszowej: Chińczycy, którym dziecko rodzi się w kolizji z prawem, muszą zapłacić, średnio, od jednej do pięciu wartości swoich rocznych dochodów. Kobieta może stracić wszystko tylko, dlatego, że urodziła dziewczynkę”. (str.87)
Dlatego ludzie ze strachu porzucali swoje dzieci, sierocińce pękał w szwach i nawet nie chcę myśleć, co jeszcze się działo.
            Autorzy są pisarzami. Dodatkowo ona jest dziennikarką, a on historykiem. Pisząc tę książkę skierowali się do własnego wnętrza, do własnych przeżyć. I to stąd ta książka tak wciąga i czyta się ją jednym tchem. Polecam ją wszystkim, bo naprawdę warto. Już sama okładka zachęca swą poetyką i symboliką. W tle chiński budynek, a w ręku dziewczynki tam podążającej żółty, holenderski tulipan.
Zapraszam do lektury.

PS: Prywatnie, jako matka dziecka oglądającego bajki dowiedziałam się, że Skaczące Fasolki to nie tylko disnejowska animacjaJ one istnieją! ·. Są to nasiona pewnej rośliny, w których wnętrzu żyją gąsienice motyla. Zarażone przez owady nasiona w charakterystyczny sposób podskakują i są popularne między innymi w Meksyku, jako zabawka. J Ot, ciekawostka. 

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Dobra Literatura, dziękuję.


sobota, 16 lipca 2011

„…jedną nogą na Olimpie, a drugą w szambie…”

„ – Co to jest sława? Nie wiesz, Zdzisiek? – pytał przyjaciela Himilsbach.
- To jest Sława Przybylska. Spotkałem ją nie tak dawno na warszawskiej Starówce, ale w żadnym szczególe nie wyglądała jak sława – usłyszał.” (str.175)
            Jestem właśnie po lekturze książki Macieja Łuczaka „Wniebowzięci czyli jak to się robi hydrozagadkę”, która ukazała się w wydawnictwie Prószyński i S-ka w 2004 roku.
Maciej Łuczak jest autorem jeszcze dwóch książek o pokrewnej tematyce, pierwsza to „Miś czyli świat według Stanisława Barei”, a druga „Rejs czyli szczególnie nie chodzę na filmy polskie”. Urodzony w 1964 roku, z zawodu adwokat specjalizujący się w ochronie dóbr osobistych i prawie prasowym. Z zamiłowania fotograf. Publikuje we „Wprost” i w „Tygodniku Powszechnym”.

            Do przeczytania tej książki zachęciła mnie okładka czyli zdjęcie Jana Himilsbacha i Zdzisława Maklakiewicza w objęciach „białego misia” – kadr z filmu „Jak to się robi”.
            Nie znałam życia tych dwóch aktorów. Znałam jedynie ich role, które mnie zachwycały, zmuszały do refleksji, ujmowały. Dlatego z nadzieją, w sumie sama nie wiem, na co, zaczęłam czytać tę książkę.
            Biografię tego duetu, gdzie jeden to zawodowy aktor, a drugi to „naturszczyk” w tym fachu poznajemy przez pryzmat filmów, w których grali. Są to „Rejs”, „Wniebowzięci”, „Jak to się robi” i „Hydrozagadka”, która dla mnie jest fenomenalną satyrą tamtych czasów.
            Najwięcej dowiadujemy się z opowieści Andrzeja Kondratiuka, w którego filmach grali i który prywatnie był ich przyjacielem. Oprócz tego wypowiadają się m.in. Marek Piwowski, Janusz Kłosiński, Kazimierz Kaczor.

            Jan Himilsbach był nazywany najlepszym kamieniarzem wśród aktorów.
„(…) uwielbiał szokować, prezentując zupełnie skrajne i niecodzienne zachowanie. Raz był subtelnym intelektualistą dyskutującym ze znawstwem o literaturze iberoamerykańskiej, raz rzucał mięsem jak pijaczek spod budki z piwem, aby za moment znowu przywołać długi cytat z powieści Faulknera albo frazę z opowiadania Babla.” (str.10)

Według metryki Himilsbach urodził się 31 listopada 1931 roku, w dniu, który najzwyczajniej w świecie nie istniał, ale jak sam twierdził – „jeden dzień w tą, jeden w tamtą, co za różnica”.
            Zdzisław Maklakiewicz najbardziej w życiu kochał jedną kobietę – swoją matkę. Poza tą jedną kobiety w jego życiu wymieniały się często. Do siebie podchodził z dystansem, ale i humorem. Adam Hanuszkiewicz wspomina wymianę między nimi telegramów po tym jak zatrudnił go w swoim teatrze.
„ANGAŻUJĘ. HANUSZKIEWICZ”
„GRATULUJĘ. MAKLAKIEWICZ”

            W filmach stanowili duet nie do podrobienia. Nie uczyli się tekstów na pamięć. Oni grali sobą, najczęściej siebie. Niestety łączył ich też element baśniowy w życiu, czyli picie alkoholu. Czasami też z tego powodu nie stawiali się na planie. I w filmie i w życiu byli outsiderami.

            Tak o to mówił o nich Janusz Głowacki:
„Naród ich ciągle kochał. Ale wiadomo jak to jest z miłością narodu. Kochał, ale nie szanował. Bo szanował to jednak Beatę Tyszkiewicz, po której od razu było wiadomo, że jest pani i ma wyższe studia. Oczywiście i Janek i Zdzisiu byli za inteligentni, żeby nie zdawać sobie sprawy z całego małpiarstwa, które się wokół nich wyprawiało. O lepszym towarzystwie mieli wyrobione zdanie. Ale sobie nie umieli, kurwa, z tym wszystkim poradzić. Zwłaszcza, że w przeciwieństwie do olbrzymiej większości sławnych aktorów, krytyków i dziennikarzy – traktowali siebie serio. Przez co wydawali się jeszcze śmieszniejsi.” (str. 175)
            Czy jest to książka o Himilsbachu i Maklakiewiczu? W większości, ale i nie tylko. Autor odsłania kulisy powstawania filmów oraz ludzi z nimi związanych. Ukazał ,czym była dla socjalistycznej władzy X Muza i jakie miała zadania dla ludu. Dla mnie to idealne dopełnienie po wcześniejszej lekturze autorstwa Cezarego Praska.
            Książkę tę polecam osobom zainteresowanym polskim czarno-białym kinem z czasów PRL-u i tym, którzy chcieliby lepiej poznać Jana Himilsbacha męża Basicy i Zdzisława Maklakiewicza syna Czesławy.

środa, 13 lipca 2011

Życie towarzyskie w PRL Cezarego Praska

„Życie towarzyskie w PRL Cezarego Praska” – nie, nie postawiłam cudzysłowia o dwa wyrazy za daleko, o nie. Dlaczego zmieniłam tytuł? Tak po prostu, na użytek własny i tej recenzji, i żeby podkreślić swoje odczucia po przeczytaniu tej książki.
            Cezary Prasek, jak dowiedziałam się z okładki, to doktor nauk humanistycznych w zakresie socjologii kultury. Jest również dziennikarzem i autorem licznych prac publicystycznych i naukowych. Publikował w wielu czasopismach społeczno-kulturalnych m. in. na łamach „Kultury i Społeczeństwa”, „Filmu”, „Literatury”, „Tygodnika Kulturalnego”, „Przyjaźni”, „Kobiety i Życia”, „Mojej Rodziny”. Jego teksty ukazywały się w książkach wydawanych pod patronatem Instytutu Sztuki PAN.
            Na okładce mamy jeszcze trzy hasła: Zabawy * Kawiarnie * Festiwale. I je można uznać za syntezę tej książki i dokładnie w tej kolejności.
            „(…) To dzisiaj wydaje się ofertą skromną. Ale w czasach permanentnych niedoborów na rynku, warto było wiedzieć, gdzie się można pożywić, schronić przed deszczem czy zimnem, spędzić czas w przyjemnej atmosferze, ba, nawet wypalić papierosa.” (str.130)
            To w latach pięćdziesiątych na zabawach odbyła się rewolucja obyczajowa poprzez taniec. Z walczyków i oberków na rock and roll z przerzutami i twist tańczony bez podziału na pary.
            Cezary Prasek opowiada o tych wszystkich wydarzeniach z własnego punktu widzenia. Czytelnik ma wrażenie, że czyta wspomnienia autora, bo i narrator występuje w pierwszej osobie. Dlatego czytając tę książkę odnosiłam wrażenie dużego subiektywizmu i, że poznaję historię życia towarzyskiego Cezarego Praska. Oczywiście nie mogę zarzucić autorowi braku wiedzy czy nieobycie towarzyskie. Można powiedzieć, że wszędzie było go pełno, ale to też pewnie z racji wykonywanego zawodu.
Autor przeprowadza analizę socjologiczną ówczesnej prasy, „Panoramy”, „Mody i Życia”, jak również podpiera się publikacjami autorów tj. prof. Maria Ossowska, Sławomir Koper, Tadeusz Rojek. Co bardzo wzbogaca książkę.
Włosi czy Węgrzy po prostu pili kawę. Polacy „chodzili na kawę”. Liczyło się spotkanie i rozmowa z drugą osobą. Kawa, właściwie stanowiła pretekst.
„(…) życie kawiarniane w Polsce stanowi ważny element obyczaju towarzyskiego.” (str.104)
Zwraca uwagę również na teksty piosenek pisanych w tamtych czasach.
„Nie lekceważmy zatem piosenek. Zawierają one niekiedy sporo prawdy o swoim czasie.” (str.102)
To wtedy powstają piosenki Wojciecha Młynarskiego „Jesteśmy na wczasach” czy „Niedziela na Głównym”. Wojciech Młynarski uchodzi za uważnego obserwatora życia społecznego według Cezarego Praska.
            Życie towarzyskie w czasach PRL-u musiało być prowadzone bardzo ostrożnie. Władza trzymała rękę na pulsie w każdej dziedzinie życia społecznego. Mimo, iż urodziłam się na koniec tego ustroju, to jeszcze z lat szkolnych pamiętam trójki szkolne nauczycieli, którzy po zmierzchu wyłapywali włóczące się dzieci. Cóż, niektórym nauczycielom widocznie było się ciężko przestawić…
            Z książki można się również dowiedzieć, kim był Żabkarz, co to jest krem sułtański, chociaż jeżeli ktoś oglądał „Dziewczyny do wzięcia” to wie doskonale ; -), albo jak podawali w moskiewskim hotelu „herbatę po polsku”.
            Ukazała się ona nakładem wydawnictwa Bellona. Do brązowej czcionki tekstu musiałam się przyzwyczaić. Jednak oceniając całość uważam, że idealnie się komponuje z rysunkami i okładką Barbary Koropiejskiej - Przybyszewskiej.
            Polecam ją osobom, które chcą powspominać i tym, którzy by się chcieli, co nieco dowiedzieć bardziej, jako wstęp do poznania tamtych czasów, a nie, jako jedyną pozycję na ten temat.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości nakanapie.pl

wtorek, 12 lipca 2011

Mój pierwszy stosikowy raz :-)

Tyle mi się tego nazbierało, że postanowiłam ujawnić swoje czytelnicze plany :-)
Zaczynamy od góry :-) :
1. Maciej Łuczak "Wniebowzięci" - książka pożyczona od taty mojej przyjaciółki, do szybkiego oddania czyli   czytam już teraz :-)
2. Auke Kok i DidoMichielsen "Lisa-Xiu i Lin-Shi. Córki z Chin" - do recenzji od wydawnictwa Dobra Literatura (mój wielki wyrzut sumienia - już dawno powinnam była przeczytać...)
3. Andrzej Lipiński "Kalinka" - j.w.
4. Marek Krajewski "Festung Breslau" - kupiłam bardzo dawno temu i od razu pożyczyłam, teraz do mnie wróciła i zamierzam przeczytać :-)
5. Marta Kisiel "Dożywocie" - kupiona za bon w konkursie na recenzję tygodnia na nakanapie.pl
a tu chciałam pokazać jak pięknie KUMIKO pakuje książki i do tego niespodzianki dodaje, aż miło :-)
6. Katarzyna Grochola "Trzepot skrzydeł" - pożyczona od Ani
7. Grażyna Plebanek "Nielegalne związki" - j.w. :-)
8. Leonie Swann "Triumf owiec" - pożyczona od Joanny
9. Augustyn Szczawiński "Spoko! To tylko rodzinka" - wygrana w kanapowym konkursie
10. Harosław Jaszek "Jak niechcący spowodowałem upadek światowego koncernu" - j.w. tylko w innym konkursie ;-)
11. Arto Paasilinna "Fantastyczne samobójstwo zbiorowe" - kupione na WTKCz więcej o tym pisałam tutaj :-)
12. Annika Idstrom "Listy do Trynidadu" - j.w.
13. Matti Yrjana Joensuu " Harjunpaa i kapłan zła" -j.w.
14. "Sygnowano: Ernest Hemingway" (artykuły i reportaże) - pożyczona od teścia :-) kupił na starociach za 5zł, zachwycił się i cały czas się wypytuje czy już przeczytałam :-)
15. Wojciech Mann "Rock*Mann" - też pożyczna od teścia, ale na starociach już jej nie kupił :-)

Mam jeszcze do przeczytania pożyczoną z biblioteki książkę Jonathana Littell "Łaskawe", ale zapomniałam dołączyć ją do fotografowanego stosu. Do sierpnia powinnam się za nią wziąć, jednak jak na razie potrzebuję trochę lżejszej literatury...

...czyli do poczytania :-)

Brat bohater

- Chcę mieć siostrę! – usłyszała moja koleżanka od swojego syna. Lekko zszokowana, ale od razu przeszła do kontrataku.
- A gdzie ona będzie spała?
- Na moim łóżku! – przeczuwając podstęp przeszła z zainteresowania przyszłą córką na syna.
- A ty, gdzie będziesz w takim razie spał?
- No, z wami!

Czyli wszystko zorganizowane. Miejsca przydzielone. Teraz tylko pozostaje mojej koleżance napisać podanie do bociana lub też udać się na pole kapusty i sprawa będzie załatwiona.

            Tupcio Chrupcio też zatęsknił za rodzeństwem. Tutaj jednak była sprawa trochę inaczej skomplikowana. Tupcio chciał mieć brata, bo koledzy mieli i spędzali czas z nimi, a on pozostał sam. Brakowało mu kompana do zabaw, do grania w piłkę. I jakie było rozczarowanie naszego przyjaciela, gdy na świat przyszła mała Mysia. Przecież miał być brat! Zrozpaczony i zazdrosny stracił nadzieję na bycie bratem i co najgorsze synem, bo przecież od teraz wszyscy zajmowali i zachwycali się Mysią… Jednak w krytycznym momencie architektonicznym i życiowym, to Tupcio był w pobliżu swojej siostry, i to Tupcio stanął na wysokości zadania, i po prostu, najzwyczajniej w świecie uratował małej mysi życie. To było niesamowite i dla samego Tupcia Chrupcia. I pozwoliło mu to uwierzyć w siebie i w miłość do siostrzyczki. Dzielny, kochający brat.

            Dzięki portalowi nakapanie.pl znowu mogłyśmy z Marysią wejść w krainę wyobraźni Anny Casalis i przeżyć parę chwil z naszym przyjacielem Tupciem. Tym razem w książeczce zatytułowanej „Mam rodzeństwo”. Niestety włoskiego to my nie znamy, dlatego w naszej kolekcji są egzemplarze w tłumaczeniu Elizy Piotrowskiej, poetki, historyka sztuki i pracownika Muzeum Narodowego w Poznaniu w jednym. Od siedmiu lat mieszka również w Rzymie. Oprócz literatury dziecięcej jest również autorką polskich i włoskich tekstów z historii sztuki dawnej i współczesnej. Warto również wspomnieć, że Eliza Piotrowska będąc niewiele starsza od Tupcia rozwijała swoje skrzydła pod opieką pani Danuty Wawiłow, poetki, autorki wspaniałych wierszy dla dzieci.

            Wydaniem tłumaczenia Elizy Piotrowskiej zajęło się wydawnictwo Wilga i można powiedzieć, że wszystko jest na najwyższym poziomie. Jakość papieru, dmuchana, twarda okładka, po prostu tupciowy świat na wyciągnięcie ręki.

Tupciowe książeczki zaliczają się do akcji „wychowanie przez czytanie”. Dużą pomocą są wypisane przykładowe pytania, które czytający może zadać małemu smykowi, by rozwijać u niego umiejętność czytania ze zrozumieniem, co niezbędne jest przecież w dalszym etapie edukacji.
            My z Marysią jesteśmy Tupciem zachwycone. Mamy swój mały, domowy, tupciowy fanklub. Oj, co by to było, gdyby były Tupciowe pluszaki czy koszulki z nadrukiem naszej małej myszki… och, marzenie…


Recenzję tę dedykuję mojej koleżance Iwonie H. :-) 

wtorek, 5 lipca 2011

mysia lekcja higieny

„Słodka niespodzianka po kolacji”, hm, niestety nie przekonuje mnie, ale może jestem jeszcze za młodą mamą i gdy Marysia podrośnie, to nigdy się nie przyznam do wcześniejszego buntu i tylko będę jak żandarm stała w łazience, nie, jako zębowa wróżka, a szczoteczkowy kat. Za to przekonuje mnie w zupełności bóbr dentysta i zabawę w „paszczę lwa” kupiłam od razu i przyznam się, że będę ją wykorzystywała w ramach domowej „rewizji”;-).

            Wiemy już, że Tupcio Chrupcio czasami kaprysi, jednak teraz jego bunt ma inne podstawy. Tupcio musi ukryć swoją słabość do słodyczy, a co się z tym wiąże, to niechęć do dokładnego mycia zębów. Tupcio miał wiele szczęścia, że przekonał się do dbania o ząbki nie na własnym bólu, a na nieszczęściu swojego przyjaciela Borysa, którego po nocnym jedzeniu ciasteczek bardzo rozbolał ząb. Chrupcio odnalazł przyjemność i dobrą zabawę w czasie mycia zębów i przestał się bać wizyt u dentysty.

            Mam nadzieję, że i moją Marysię ta historia przekona. Na całe szczęście jesteśmy już na etapie samodzielnej plastikowej szczoteczki. Dlaczego tak piszę? Bo przechodziłyśmy fazę gumowej szczoteczki nakładanej na palec. Niby dobre rozwiązanie na sam początek, ale zastanawiam się, kto je testował… i czy istnieje odszkodowanie za zmiażdżenie palca przez mleczaki… ja się poddałam po kilku razach, niestety.

            Wydawnictwo Wilga się nie poddało i dzięki również Czerwonej Kanapie „Tupcio Chrupcio. Dbam o zęby” dołączył do naszej Kolekcji Skrzata.
„Topo Tip” napisała włoska pisarka Anna Casalis, a w polskiej wersji, czyli „Tupcio Chrupcio” czytamy w tłumaczeniu Elizy Piotrowskiej, bo pomimo to, iż kocha ona historię sztuki i pisze w tej dziedzinie wspaniałe artykuły, to umiłowała też literaturę dla dzieci. A oprócz samodzielnych wydań możemy ją znaleźć w czasopismach dla dzieci takich jak „Miś”, „Świerszczyk” czy „Ryms”. Jest również laureatką ogólnopolskich konkursów literackich, plastycznych oraz inicjatyw edukacyjnych. To osoba emanująca wewnętrznym (zewnętrznym też) pięknem i artyzmem. Więcej możecie przeczytać na jej autorskiej stronie www.elizapiotrowska.com

            Ta książeczka to nie tylko ciekawa lektura, ale i może być dobrą zabawą edukacyjną. Pomocne do tego są przykładowe wypisane pytania, które będą ćwiczyły nie tylko zrozumienie czytania, ale pozwolą w zabawie spędzić nam więcej czasu z brzdącem, a to pomaga budować nasze więzi.
Nie czarujmy się, czy kochalibyśmy Tupcia Chrupcia bez wizualizacji? Dla każdego dziecka ilustracje to najważniejsza część książeczki. I nie powiem, ja też się zakochałam „w kresce” Marco Campanella i z każdą kolejną książeczką zastanawiam się, jakie kolejne „mysie sprzęty” stworzy ten ilustrator z „ludzkich przedmiotów”. I nigdy mnie nie zawodzi. J
Tę i całą resztę serii o Tupciu Chrupciu polecamy dzieciom i rodzicom, bo po prostu warto.