poniedziałek, 26 sierpnia 2013

"Wywiad z władzą" - Oriana Fallaci

Po przeczytaniu "Kapelusza całego w czereśniach" nie mogłam się powstrzymać i moją kolejną lekturą autorstwa Oriany Fallaci stała się książka "Wywiad z władzą". 

Zastanawiałam się jaka będzie ta książka i czy mnie te wywiady zainteresują i muszę przyznać, że jest to kawał dobrej literatury. I oczywiście nie chodzi mi tu o tak wielkie nazwiska, jak Kennedy, Kadafi, Dalajlama, Wałęsa, Rakowski i jeszcze inni. Chociaż i one przyciągają do książki. Chodzi mi o styl Oriany Fallaci, jak dla mnie idealny. Pisze ciekawie, lekko, choć o porusza sprawy mało lekkie.

Muszę przyznać, że zawsze byłam trochę ignorantką w dziedzinie polityczno-historycznej wręcz mogę powiedzieć mało mnie to interesowało. Historii nie lubiłam chyba od początku, na maturze zdawałam matematykę, a jak już miałam coś przysłowiowo zakuwać, to wolałam biologię, chociaż w tym świetna była moja serdeczna koleżanka w liceum, o korzyściach z tego płynących nie będę pisać. ;-)
 Do historii musiałam chyba dojrzeć, współczesną polityką interesuję się teraz na tyle by wiedzieć, co się dzieje na świecie, choć delikatnie mówiąc denerwuje mnie to, co wyczytuję w internetowych wiadomościach, a samą Syrią jestem przerażona. Tym bardziej przerażona, że dzięki tym wywiadom w znacznej mierze zrozumiałam to szaleństwo Islamistów wobec całego świata i zdaję sobie sprawę, że pokój z nimi jest mało prawdopodobny... :-( chociaż nie chcę przestać w niego wierzyć.

Do tej książki nie trzeba podchodzić z jakąkolwiek wiedzą. Na jej końcu dołączone są bowiem krótkie ale treściwe biografie wszystkich rozmówców, a na początku każdego wywiadu jest wprowadzenie, które pomaga odnaleźć się w sytuacji i częściowo tłumaczy motywy i okoliczności spotkania. Są też monologi wewnętrzne dziennikarki, które mówią o jej nastawieniu, obawach i oczekiwaniach spełnionych czy też nie.

Oriana Fallaci była ,jak dla mnie, świetną dziennikarką, chociaż w niektórych kwestiach nie zgadzam się z nią, to nie mogę odjąć jej wielkości i teraz czekam, aż w mojej bibliotece pojawi się "Wywiad z historią", a w domu czeka na mniej jej wojenna powieść "Inszalah" choć trochę odstrasza objętością...

piątek, 23 sierpnia 2013

Wakacyjnie i książkowo :-)

Kto nie lubi wakacji? Ja nie znam takiej osoby. Ale znam takie, które lubią wracać po urlopie do domu, sama do nich należę. :-) Tegoroczne wakacje spędziliśmy w ukochanych górach, u przyjaciół po czeskiej stronie granicy. Uwielbiam czeskie klimaty i swoich Przyjaciół, choć są Polakami. :-) Góry to czeska część Gór Stołowych, stacjonowaliśmy w Martinkovicach, niedaleko Broumova, czyli z Wrocławia niecałe trzy godziny jazdy. Można i szybciej, ale "dzieciowy" postój się należy i był. Było wspaniale, za przysłowiową miedzą mieliśmy pastwisko krów, które Marysia lubiła odwiedzać. A poniżej dowód, że nawet krowom ciężko odstawić dziecię swe od piersi:
Chociaż mój mąż twierdzi, że przecież to dopiero półtoraroczna jałówka. Zwał jak zwał, wielkościowo jak mama. Była też farma danieli i muflonów.
Bardzo udany wyjazd. Przeczytałam tam tylko jedną skromną książkę. Czyli idealnie, jakbym przeczytała za dużo, to zastanawiałabym się, czy coś jest nie tak z tym urlopem, że nie mam co robić tylko czytam.

A teraz książkowo. Niezbyt często pokazuję swoje tzw. stosy, ale postanowiłam teraz się pochwalić :-) i może Wy mi zasugerujecie, co wpierw.

W stosie pierwszym znajdują się: najpierw trzy książki Anthony de Mello, jezuita, który poświęcił życie by przybliżyć duchowy Wschód ludziom z Zachodu, interesuje mnie ta tematyka, ale to już w osobnym poście, gdy przeczytam te książki.
Dalej są cztery książki wydawnictwa MiND, zrobili w wakacje super promocje, a że mnie bardzo interesuje i ta tematyka, to jakoś tak skusiłam się. A tak na marginesie, to polecam polubienie ich strony na FB. Ja teraz czekam na wydanie u nich książki Alfie Kohn "Wychowanie bez nagród i kar. Rodzicielstwo bezwarunkowe". Tytuł mówi sam za siebie. ;-)
Następnie jest Fukuyama, Kołakowski i Libera, efekt promocji w Znaku, gdzie można było stworzyć sobie swój wymarzony pakiet i kupić go z rabatem. Mi marzyła się 'Madame", a mężowi Kołakowski i Fukuyama, i wszyscy zadowoleni.
Natomiast Tyrmandowie i Fallaci są z biblioteki, jestem w trakcie czytania Tyrmandów, jak na razie średnio, ale wypowiem się jak skończę...

Drugi stos zaczyna się moim wielkim wyrzutem sumienia czyli książkami od wydawnictwa Studio Astropsychologii. Otrzymałam je jeszcze w zeszłym roku i cały czas coś mi staje na przeszkodzie by się za nie wziąć. Ale tłumaczę sobie, że jak Marysia pójdzie od września do przedszkola, a Joasia jeszcze w znacznej mierze przesypia przedpołudnia, to będę miała więcej czasu... oby.
A dalej to miks miksów, wygrywajki, pożyczki, wymianki i prezenty. Tylko dwie zakupione osobiście, "Magiczny dom" i "Dziewczyna, która pływała z delfinami".

Trzecia pula zaczyna się książką przeczytaną w czasie urlopu, więc już wkrótce o niej osobny post i będzie też o Fallaci i jej Wywiadzie z władzą, bo przeczytałam przed urlopem i oddałam już do biblioteki. Dalej już wszystko osobiste, wymiany i zakupy. Hertę Miller dostałam w prezencie od męża, mocne to eseje i pod koniec przerwałam bo akurat był to czas mojego porodu i już do niej nie wróciłam, ale widać, że dużo dobrych cytatów sobie pozaznaczałam, obym miała wenę do pisania. 

A jak Wy zapatrujecie się na moje książki, co byście polecali mi w pierwszej kolejności?

I jeszcze to:

ach, tak mi smutno.

sobota, 13 lipca 2013

"Kapelusz cały w czereśniach" - Oriana Fallaci

Czy mieliście już tak kiedyś, że skończywszy bardzo grubą książkę nie oddychacie z ulgą, tylko żałujecie, że się skończyła i gdyby jeszcze miała kolejne 820 stron, to z radością czytalibyście dalej? Nie wierzyłam, że to jest możliwe, a jednak. Gdy skończyłam "Kapelusz cały w czereśniach" Oriany Fallaci taki stan mnie ogarnął i ze smutkiem oddam tę książkę do biblioteki.

"Z pamięci i z wyobraźni - wielka saga rodziny wielkiej dziennikarki."

Powieść ta rozpoczyna się w połowie osiemnastego wieku od historii życia Carlo Fallaci i jego żony Cateriny Zani, niesamowita to była dla mnie opowieść i największym uczuciem obdarzyłam właśnie tę parę. Chociaż ciężko tak się deklarować, bo i czasy wandejskie, i jeszcze wcześniejsza historia Giobatty - czytałam z zapartym tchem.  Nie można też pominąć i nie wspomnieć życia Anastasii, tak barwnego, że mogłaby obdzielić nim przynajmniej z dwie inne kobiety i żadna by się nie nudziła. 

Historię swojej rodziny Oriana Fallaci opowiada na tle wydarzeń historycznych. Czasami jest to spora dawka historii. Czasy Napoleona dały Włochom się we znaki, czasy budowy kolei w Ameryce i walka o ziemie Indian i chwilę wcześniej wojna secesyjna. Za sprawą pięknej Anastasii poznałam też historię sekty mormonów, niby coś tam już kiedyś słyszałam, ale o wielu aspektach tego wyznania nie miałam zielonego pojęcia, przerażające. 
Muszę przyznać, że każde pokolenie odznaczało się niesamowitym temperamentem i odwagą. Czy to kobiety, czy mężczyźni nie potrafili przejść obojętnie obok toczących się wydarzeń politycznych czy społecznych. 

Można by rzec, że już wiadomo skąd ta słynna dziennikarka ma taki, a nie inny charakter. Skąd to zaangażowanie w antyfaszystowskim ruchu oporu. Była korespondentką wojenną na niestety wielu wojnach. Przeprowadziła wywiady z wieloma osobami ze świata polityki i wygłaszała bardzo ostre opinie o zagrożeniach jakie niesie ze sobą islam.

W Polsce, w 2006 roku została uhonorowana nagrodą Orłów Jana Karskiego.  Otrzymała ją za niezłomną pasję i odwagę mówienia prawdy o czasach, którym daje świadectwo.
Nie tylko tą nagrodą Oriana Fallaci związana jest z Polską... może jedynie tylko wspomnę, że ojciec Anastasii miał na imię Stanisław...

"Kapelusz cały w czereśniach" kończy się tak naprawdę 17 lutego 1889 roku, jak dla mnie, dawno temu,  biorąc pod uwagę fakt, że Oriana Fallaci zmarła w 2006. Na szczęście książka zawiera notę do wydania włoskiego, a niej rozdział zatytułowany "Moja ciotka Oriana" i napisany przez Edoardo Perazzi, z tego co się zorientowałam siostrzeniec dziennikarki. 
Cieszę się, że i w polskim wydaniu znalazła się ta nota, bo choć szczyptę poznałam samą Fallaci.
Mam teraz wielką ochotę przeczytać inne książki tej autorki, bo mnie zaczarowała, chociaż wiem, że nie będę się ze wszystkimi jej teoriami na temat świata zgadzała.

środa, 10 lipca 2013

"Mądrości Shire" - Noble Smith

Szanowny Panie, Noble Smith! 


Właśnie jestem po lekturze Pana książki, która w Polsce ukazała się dzięki wydawnictwu SQN i nie mogłam się powstrzymać przed napisaniem do Pana. Oczywiście chodzi mi o „Mądrości Shire, krótki poradnik jak żyć długo i szczęśliwie”. 
Na samym początku chcę napisać, że sam J.R.R. Tolkien nie jest mi obcy, głośno o nim we wszelakich mediach, ostatnimi czasy za sprawą „Hobbita”, ale ja sama żadnej ekranizacji jego dzieł nie widziałam, a i z obawą przed Pana reakcją muszę przyznać, że i żadnej książki owego autora nie czytałam. Jakoś do tej pory zawsze nam było nie po drodze. 

Pewnie teraz zastanawia się Pan, to dlaczego sięgnęłam po Pana książkę. Czy to oby nie z przekory? Z zachłanności nad chęcią posiadania? No, bo przecież, jak można się zachwycić czyimś dziełem będąc zupełnym laikiem w danej dziedzinie? Właśnie, pewnie dlatego można. 

Z wielką przyjemnością przeczytałam ten poradnik, choć sama jestem, tak uważam, uporządkowaną osobą, to mam wrażenie, że w domu mieszka ze mną para osobistych hobbitów. W przeciwieństwie do mnie są kolekcjonerami „przydatnych bibelotów i staroci”. Dla mnie są to zbędne sprzęty, ale obiecuję mieć więcej wyrozumiałości w tej kwestii. 
W moim domu również zwraca się wielką uwagę, na to, co się je. Również propagujemy żywność lokalną i jak najmniej przetworzoną. A przepis na „hobbicką zupę piwną z grzybami” zapożyczyło już kilku naszych znajomych. I wszystkim nam smakuje. 
Zna Pan powiedzenie,”przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów jeszcze bliżej”. Tak samo jest z Gollumami, ale żeby nie dać się im opętać trzeba sporo asertywności i silnej woli, żeby nas nie zniszczyły, bo uciec przed nimi czasami się po prostu nie da. 
Dziękuję również za porady ogrodnicze, stały się dla mnie mobilizacją do stworzenia własnego parapetowego ogródka. 
Bardzo podoba mi się polskie wydanie książki. Spokój i szczęście bije już z samej okładki. Papier żółty i nie błyszczący, fonty oraz zdobienia nadają całości przyjazny klimat, zachęcający do czytania. Choć muszę przyznać, że chyba bardziej zauroczyła mnie okładka angielskiego wydania, w takiej chatce mogłabym zamieszkać od zaraz. Z Pana autorskiej strony przeczytałam również, że jest Pan nagradzanym dramaturgiem, scenarzystą gier wideo, producentem wykonawczym filmów dokumentalnych oraz projektantem narracji; a ponadto prowadzi Pan bloga dla fanów Śródziemia, shirewisdom.com, szczerze podziwiam i gratuluję. 

Osobiście cieszę się, że „Mądrosci Shire” trafiły w moje ręce, bo tak wzbudziły moją ciekawość, że postanowiłam poznać Śródziemie u źródła. Tak, tak, dobrze Pan zrozumiał, mam wielką ochotę poznać w końcu dzieła Tolkiena. A może Pan by mi doradził, czy zacząć od Hobbita czy od Władcy Pierścienia? Ciekawi mnie Pana opinia. Może lektura owych dzieł przybliży mnie do tego niziołkowego świata, bo jak na razie z testu, który zrobiłam, wynika, że niestety, ale jestem orkiem...

Dlatego załączając serdeczne pozdrowienia z niecierpliwością czekam na odpowiedź.
Patrycja


Za książkę bardzo dziękuję nakanapie.pl

poniedziałek, 8 lipca 2013

...i było losowanie :-)

My już po losowaniu. Zasady wzięcia udziału w losowaniu były TU. Na pytania odpowiedziało pięć osób. Można by rzec, idealnie! Bo książek zaproponowałam sześć i z tej okazji zmieniłam zasady. A co mi tam. Mój blog, moje zasady, a że na korzyść uczestników, to wolno mi zmieniać. :-) Książki otrzymują wszyscy, a losowanie wyłoniło tylko kolejność Waszych zgłoszeń po wybraną książkę. :-)
Prawidłowość losowania można obejrzeć, proszę:
Podsumowanie kolejności:
izurs
jjon
cyrysia
Agnesto
Anek7

Proszę Was, wybraną książkę deklarujcie w komentarzach, w kolejności losowania, myślę, że pójdzie sprawnie. :-)
A adresy do wysłania książek prześlijcie mi na e-maila: udebulduzur@gmail.com

Pozdrawiamy:-)

PS. jjon - zawiesiłam się i nie miałam przez chwilę pojecia jak przeczytać Twój nick, ale widać go znakomicie :-)

A i zamieszczam jeszcze raz zdjęcie ksiązek, by łatwo Wam było wybierać:

czwartek, 4 lipca 2013

Liebster Blog - każda mobilizacja do powrotu jest dobra;-)

 Witajcie! 
Dawno, dawno temu prowadziłam tego bloga... he, he, no dobrze, nie aż tak dawno temu to było. ...i mam zamiar robić to dalej, bo i już Joanna Zofia od 24 maja jest z nami :-), i ja dochodzę do siebie. 
Muszę przyznać, mało czytałam, ale mam nadzieję, że wrócę do normy. Nie było tak, że nic nie czytałam, bo przewinęła się Fallaci i Müller i Smith od nakanapie.pl, ale to pokolei. 

Zacznę od nominacji do "liebstera", którą otrzymałam od Gosi czyli Queen Margot :-) z Filmowo-Ksiązkowo, bardzo dziękuję, a poniżej zasady i moje odpowiedzi:

Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia.  Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań, otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.

     1.  Średniowiecze czy starożytność? 
Starożytność - ze względu na mity, lubię ten magiczny czas, nie tylko rzymsko -grecki.

     2.  Wampir Lestat czy Edward Cullen?
          O matko! Nie znam ani pierwszego, ani drugiego! Ale po ich "wygooglowaniu" przynajmniej z aparycji ekranizacyjnej bardziej Lestat, książkowo raczej nie poznam, nie moje klimaty.

3.  Gra o tron czy Barwy szczęścia?  
Nie posiadam telewizora w domu. Nie oglądam seriali.

  4.  Woda czy ogień?
Dla bezpieczeństwa, raczej woda, choć w moim przypadku łatwo się w niej utopić ;-) z charakteru zdecydowanie woda, najczęściej spokojna...:-)

5.  Coca-cola czy Pepsi?
Coca - cola, ale bardzo, bardzo rzadko. Raz na tak zwany ruski rok. 

6.  Western czy musical?
Musical z sentymentu do Grease, a współcześnie to Koty.

7.  Kot czy pies?
KOT!!!!! :-)

8. Pociąg czy samochód?
Z dwójką dzieci, mężem, rowerami i wózkiem... nie jestem samobójczynią - samochód. Chociaż z sentymentem wspominam podróże pociągiem, nawet takie po ponad 600km, z Kłodzka do Lublina, ach :-)

9.  Literatura polska czy zagraniczna?
Ostatnio dużo zagranicznej, choć lubię czytać książki polskich autorów.

10.  Mickiewicz czy Słowacki?
...żaden :/, bliższy mi Tuwim czy Leśmian. Ale mając wybierać, wybieram Słowackiego za wiersz Do matki i Beniowskiego.

11.  Ulubiony film?
"Kontrolerzy"


A teraz moje pytania:
1. Notatki do czytanych książek robisz ręcznie czy na komputerze?
2. Ulubione miejsce do czytania?
3." Najdziwniejsze" miejsce, w którym czytałaś -eś książkę.
4. Ulubiony napój(+przepis, gdy trudny po nazwie do sporządzenia).
5. Książka, którą powinnam wg Ciebie na pewno przeczytać.
6. Portfel czy portmonetka?
7. Biografia czy autobiografia?
8. Paryż czy Londyn? ;-)
9. Ulubiony malarz.
10. Ulubiony wiersz.
11. Ulubiona piosenka.

Nie wskazuję nikogo. Bo tyle osób miało już nominację, a i chciałabym nominować wszystkich. Dlatego chętnych proszę o odpowiedź w komentarzu lub u siebie na stronie i informację o tym w komentarzu. A ja w ramach podziękowania za to, że mnie odwiedzacie i za odpowiedzi wylosuję wśród Was trzy osoby, które wybiorą sobie po jednej książce z tych prezentowanych poniżej:
Ustalmy czas, powiedzmy do końca tygodnia, z niedzielą włącznie (różnie bywa z tym pierwszym dniem tygodnia ;-) ) W poniedziałek zrobię losowanie i przedstawię Wam wyniki.

Pozdrawiam serdecznie.

PS. W związku z "lekką zmianą zasad" Queen Margot też może wziąć udział. :-)

sobota, 13 kwietnia 2013

Ze Szwecji do Mozambiku - poznałam inne oblicze Mankella.

Na początek trochę prywaty, bo nieubłaganie zbliża się czas, gdy będzie mnie tu coraz mniej, cóż, ciąża nie trwa wiecznie. ;-) Nie ma co, czytać czytam, ale z pisaniem... to już gorzej. Może chociaż mobilizacją będą wyzwania, do których bardzo się przyzwyczaiłam i choć te przeczytane książki będę tutaj ujawniać, oby... :-) A tu jeszcze chciałoby się znaleźć czas na podczytywanie innych... Bądź, co bądź dziękuję wszystkim, którzy jednak tu zaglądają i nie pozwalają umrzeć temu blogowi śmiercią naturalną. Wasze zdrowie, kubkiem gorącej herbaty  z mlekiem, choć wiem, że mało ma wspólnego z laktacją, ale uwielbiam, poza ciążą też. ;-)

A teraz wrócę do Henninga Mankella. Do tej pory był dla mnie tylko twórcą szwedzkich kryminałów, które poznawałam w wersji audio i traktowałam jako przyjemną rozrywkę, mało zobowiązującą. Aż tu, za namową pani z biblioteki, wypożyczyłam sobie jego książkę napisaną 1995, a wydaną w Polsce dopiero 2008 roku, "Comedia infantil".

Henning Mankell pierwszy raz do Afryki wyjechał w 1973 i od tamtej pory powraca tam regularnie. Wraz ze swoją żoną Evą Bergman (córką Ingmara Bergmana) mieszkają na zmianę w Szwecji i w Mozambiku. 
Sam autor twierdzi: "Ja nie wiem, dlaczego, ale kiedy wyszedłem z samolotu w Afryce, miałem dziwne uczucie powrotu do domu." (1)

"Comedia infantil" to historia bezdomnego chłopca, który przez dziewięć dni, na dachu piekarni w Maputo, stolicy Mozambiku wspomina swoje życie. Jego jedynym słuchaczem jest piekarz, Jose Antonio Maria Vaz, a mały Nelio będąc ciężko ranny wie, że śmierć zbliża się nieubłaganie.
"(...) Nelio nie był po prostu biednym i brudnym małym ulicznikiem. Przede wszystkim był wyjątkowym człowiekiem, niepojętym, wieloznacznym, jak rzadki ptak, o którym wszyscy mówią, choć nikt właściwie go nie widział. Mimo że w chwili śmierci miał zaledwie dziesięć lat, dźwigał takie doświadczenie i życiową mądrość, jakby przeżył sto. (...) Wszyscy, nawet brutalni policjanci i zawsze poirytowani hinduscy kupcy - traktowali go z szacunkiem. Wielu prosiło go o radę albo dyskretnie starało się po prostu być blisko niego, w nadziei, że coś z jego tajemnych mocy przeniesie się także na nich." (2)
Jest to książka o dzieciach, które przez  przez wojnę domową w swoim kraju musiały szybko wydorośleć. Nienawiść dorosłych zniszczyła ich dzieciństwo i także ich serca odrzuciły sentymenty, by przeżyć kolejny dzień.
We wszystkich wojnach, coś co mnie najbardziej przeraża, to los dzieci. Dzieci, które tak naprawdę nie mają pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi, ale sięgają po broń wierząc, że stają po właściwej stronie barykady. Okrutny świat kształtuje ich osobowość i obdziera z beztroskiej radości życia. Zastanawiam się, czy to się kiedyś zmieni i tak naprawdę boję się odpowiedzi. Bo, czy tacy ambasadorzy, jak Henning Mankell, są w stanie coś zmienić? Czy tylko kolejne powieści będziemy czytać jako dobrą, przejmującą literaturę...

Powieść tę w 1998 zekranizował reżyser, Solveig Nordlund. Jest to produkcja Portugalii, Szwecji i Mazambiku. 

"- Kiedy człowiek się boi, to jakby cierpiał niezaspokojony głód - powiedział. - Kiedy zaś jest niespokojny, usiłuje odeprzeć swój niepokój." (3)




1. Cytat pochodzi z oficjalnej strony autora: http://www.henningmankell.com/
2. Mankell Henning, "Comedia infantil", wyd. WAB, Warszawa 2008, s.10
3. Tamże, s.8





Książkę tę zaliczam do wyzwania Trójki e-Pik: książka, która została zekranizowana.

środa, 20 marca 2013

"Słodki zapach brzoskwiń" - Sarah Addison Allen

Kolejny raz złapałam się na tym, ze gdyby nie wyzwanie/-a nie przeczytałabym książki.  Tak było i z tą pozycją. Już jakiś czas temu robiłam do niej pierwsze podejście i po kilkudziesięciu stronach poległam. Coś mnie w niej drażniło i stwierdziłam, że nie będę się zmuszać. Do tego stopnia, że zaliczyłam ją do książek na wymianę nie poznając treści. Ba, już nawet była zakwalifikowana do konkretnej wymiany z Martą, ale nam się jakoś tak, ta wymiana przeciąga, że Ejotek zdążyła rzucić odpowiednie wyzwaniowe hasło, o Sardegny nie wspominając. Wzięłam się więc za ponowne czytanie i tym razem wytrwałam do końca.


Sarah Addison Allen to amerykańska pisarka urodzona w Karolinie Północnej. Ukończyła studia z literatury. Napisała cztery książki. W 2012 roku nakładem wydawnictwa Znak ukazała się jej książka pt. "Słodki zapach brzoskwiń" i o niej właśnie był ów wstęp.
"Gdyby ktokolwiek przyjrzał się uważnie tym znakom, doszedłby do wniosku, że wybielone powietrze zwiastuje zmiany, rany od papieru świadczą o tym, że list kryje w sobie więcej informacji niż tylko same litery, a ptaki zawsze chcą chronić człowieka przed nieznanym zagrożeniem." (1)
Paxton Osgood jest przewodniczącą Towarzyskiego Klubu Kobiet i organizuje uroczystą galę z okazji 75-lecia powstania klubu. Kupiła starą posiadłość Pasmo Błękitne Madam, w której klub ten przed laty założono. Remontuje ją by tam odbyła się główna część gali. Wkłada w to dużo serca, ponieważ to jej babcia była jedną głównych założycielek klubu. Wnuczka drugiej założycielki, Willa Jackson, stara się trzymać od całego przedsięwzięcia jak najdalej i mimo zaproszenia nie zamierza nawet uczestniczyć w obchodach. Jednak różne wydarzenia sprawiają, że obie nie mogą trzymać dalej wobec siebie takiego dystansu, a tajemnice sprzed lat zbliżają je jeszcze bardziej.
"Stała przy nim przez chwilę zdumiona. Już kiedy miała się odwrócić, poczuła jakiś słodki zapach. Wzięła głęboki oddech, instynktownie pragnąc rozkoszować się tym aromatem, ale wtem omal się nie zakrztusiła, poczuwszy nagle w ustach gorzki smak. Był tak intensywny, że aż się wykrzywiła.
Tak właśnie smakuje żal - powiedziała jej pewnego razu babcia, kiedy ciasto cytrynowe z kremem wyszło wyjątkowo paskudne." (2)
 Muszę się przyznać, że z małym zaangażowaniem czytałam tę książkę. I przez ten cały czas, bądź, co bądź kilka dni, biłam się z myślami, czy ta książka ma jakiś głębszy sens, czy po prostu zaliczyć ją do pierwszych lepszy czytadeł. W końcu ukazała się w Znaku pod hasłem "zaczytaj się". 
Zdziwicie się, albo też nie, ale porusza ta historia bardzo ważną kwestię, solidarności i przyjaźni między kobietami. To właśnie na takich wartościach powstał swego czasu Towarzyski Klub Kobiet. Jego członkinie miały się wzajemnie wspierać i chronić. Z czasem, gdy przejęły go kolejne pokolenia, organizacja zaczęła przekształcać się w "dziwny twór", w którym "bogate klubowiczki mogły łechtać swoje ego, rzucając jałmużnę biednym". (3)
Paxton z każdą chwilą zdawała sobie z tego coraz bardziej sprawę i zaczęło jej to przeszkadzać. 

Oczywiście nie obyło się też bez wątku romantycznego i to w podwójnym wydaniu. Nie było w nim nic zaskakującego, był raczej przewidywalny, ale odkrywający się w nim bohaterowie pokazali, że aby zaakceptować siebie nie trzeba odkrywać siebie od nowa, ale po prostu trzeba stać się sobą, wtedy poczujemy się naprawdę szczęśliwi.

Czyli znowu nie było aż tak źle, jak się spodziewałam. Jak dla mnie, najsłabszą stroną tej książki, to korekta lub jak to inaczej zwą, przynajmniej w tej książce - opracowanie tekstu. Przecież errata, to nie wstyd. Pojedyncze przypadki staram się lekceważyć, ale tu się nie dało, a jak ktoś mi pisze, że bohater był "przekonywający", to nie jestem wstanie myśleć, że to tylko taka literówka.

A na koniec w związku z tym, że chcę tę książkę zaliczyć do wyzwania trójkowego, to jeszcze jeden cytat o kobietach:
"Kobiety łączy bardzo niezwykła, uniwersalna nić porozumienia. Wszystkie znają i rozumieją strach przed męską przewagą i swoją bezbronność. Ten lęk pulsuje im w piersiach za każdym razem, kiedy wychodzą ze sklepu i ktoś je śledzi. Gdy podczas samotnej jazdy, stojąc przed czerwonym światłem, słyszą nieznajomego proszącego o podwiezienie, pukającego w szybę samochodu. Kiedy wypiją za dużo i nie mają dość sił, by powiedzieć "nie"; kiedy uśmiechają się do obcych mężczyzn, nie chcąc ich urazić czy rozdrażnić. Każda kobieta pamięta te sytuacje, nawet jeśli nie przydarzyły jej się osobiście. Należą one do części zbiorowej kobiecej podświadomości." (4)






1. Sarah Addison Allen, "Słodki zapach brzoskwiń", wyd. Znak, Kraków 2012, s.8
2. Tamże, s.49
3. Tamże, s.61
4. Tamże, s.114

Książkę tę zaliczam do wyzwań:
* marcowa trójka e-pik: książka o kobietach
* pod hasłem: słodkości

czwartek, 28 lutego 2013

"Hołd" - Nora Roberts

Długo zbierałam się do przeczytania tej książki. Trafiła do mnie w jednej z wymian organizowanych przez Sabinkę i tak czekała na swoją kolej. Nie za bardzo mnie do niej ciągnęło i dopiero kumulacja wyzwań oraz Agnieszki i Sabinki miłość do owej pisarki zmobilizowały mnie ostatecznie. 

Nora Roberts, amerykańska pisarka urodzona w 1950 roku, wydała już ponad 150 powieści obyczajowych, w których łączy się romans, przygoda i thriller. Niezły dorobek, muszę przyznać. 

"Hołd" napisała w 2008, a rok później ukazał się w Polsce nakładem wydawnictwa Świat Książki.
Jest to historia Cilli, która odkupuje od własnej matki spadek po babci, Małą Farmę daleko na prowincji Wirginii. Babcia, Janet Hardy była wielką gwiazdą Hollywood i celebrytką. Nie żyje od ponad trzydziestu lat, a Cilla, w jej hołdzie postanawia odnowić posiadłość. Okazuje się, że nie jest to takie łatwe i nie chodzi tu tylko o bardzo zniszczony dom, ktoś próbuje ją stamtąd wypędzić. Dodatkowo na strychu znalazła ukryte w książce listy miłosne z ostatniego roku życia Janet Hardy, o których nikt nie wie, o romansie też. Cilla postanawia rozwiązać tę zagadkę...

Początkowo czytało mi się tę książkę bardzo spokojnie. Ani nie zachwycała, ani też nie odpychała, ot historia w amerykańskim stylu. Ale od połowy książki zwyczajnie nie mogłam się oderwać od lektury. Po prostu musiałam wiedzieć, czy Cilli uda się z Małą Farmą i jej zagadkami, w życiu osobistym, w zawodowym.

Czy uległam Norze Roberts? Jak na razie nie. Pewnie, gdy trafi mi się przeczytanie jeszcze jakieś jej książki, to nie odmówię. Sama od siebie chcę poznać którąś z jej pierwszych książek. Chcę zobaczyć jakim stylem pisania zaczynała. Jak odważni w okazywaniu uczuć byli jej bohaterowie wtedy i porównać do "Hołdu". Bo w tej książce o uczuciach mówi się otwarcie, nie kokietuje, nie udaje. Pragnienia nazywane są po imieniu, nienawiść też. Jednak to nie razi, nie bulwersuje, przy czytaniu czuje się, że inaczej nie powinno być.

Jak dla mnie, biorąc pod uwagę całość, była to udana lektura.



A książkę tę zaliczam do wyzwań:
* Trójka e-Pik: własna książka, która na półce czeka już zbyt długo
* z literą w tle: R
* pod hasłem: list
* z półki

środa, 27 lutego 2013

"Dwa listy" - Sławomir Mrożek

Mrożek bezapelacyjnie rymuje mi się ze słowem Tango i żadne naukowe argumenty tego nie zmienią. Tak jest i już, od czasów mego liceum. A utrwaliła to dodatkowo matura obdarzając mnie na ustnym pytaniem z owej sztuki. Tak oto moja sympatia do tego pisarza rozpoczęła się w liceum i spokojnie sobie kiełkuje gdzieś tam we mnie. 

Co jakiś czas buszuję w starych książkach po babci i tym sposobem trafiłam na zbiór opowiadań Sławomira Mrożka pt. "Dwa listy". Wydanie to mam z 1974 roku, a czas bardzo dotkliwie obszedł się z obwolutą. Pocieszające może być jedynie to, że nie leżała bezczynnie na półce, tylko była często czytana.

Wygląda na to, że Wydawnictwo Literackie było bardzo odważne, gdyż z tego, co ja wyczytałam, to dopiero w roku 1975 powoli ustępował zakaz publikacji Mrożka w Polsce, po tym jak francuskie "Le Monde" i "Kultura" ogłosiły jego list protestacyjny przeciwko udziałowi polskich oddziałów w najeździe na Czechosłowację. Zakaz był od 1968.

Zbiór ten zawiera dziewięć opowiadań. Tytułowe opowiadanie "Dwa listy", to krótka  (dwu listowa) korespondencja między mężczyznami. Po latach pewien mężczyzna, któremu żona przyprawiła rogi, pisze list do owego amanta. Jest to gorzka, pełna ironii próba zrozumienia tamtej sytuacji. Nadawca wylewa wszystkie żale, na końcu zaprasza adresata w gościnę, by wspólnie powspominali dawne czasy. W odpowiedzi otrzymuje krótki list z opisem aktualnej sytuacji życiowej drugiego mężczyzny i prośbę o pomoc w zmianie pracy. A tamtą sytuację uważa jedynie za młodzieńczy wybryk. I na tym korespondencja kończy się.

Jest jeszcze m.in. opowiadanie "Moniza Clavier", w którym to przestawia zagubionego emigranta z tekturową walizką wypełnioną kabanosami w Wenecji, który wpada w oko znanej aktorce. Zaproszony przez nią na przyjęcie próbuje zaimponować towarzystwu pokazują wybite zęby w walne o wolność. Kreuje się na bohatera zza Żelaznej Kurtyny. Nie przyznaje się do bycia Polakiem, gdy towarzystwo bierze go za Rosjanina.Całą sytuację demaskuje dopiero przypadkowe spotkanie z rodakiem .

Warto też wspomnień o groteskowo-onirycznym opowiadaniu : "We młynie, we młynie, mój dobry panie". W nim to, dawny parobek młynarza rozlicza się z własną przeszłością. Pamięć o ludziach i zdarzeniach przychodzi do niego w formie przynoszonych przez rzekę trupów. Ostatnimi są jego własne zwłoki i nie może ich pochować, jak poprzednich, by nie zatracić samego siebie. Postanawia wyruszyć w samotną wędrówkę wzdłuż rzeki, której trupa powierza, by mieć go cały czas na oku.

To tylko trzy opisane przeze mnie historie, co nie zmienia faktu, ze i reszta jest warta przeczytania. Zapadają w pamięci, budzą przemyślenia i człowiek zastanawia się, czy oby dalej nie są aktualne...

A na koniec Sławomir Mrożek sam o sobie:
"Wprawdzie śmiałem się na rozmaite sposoby, i głośno i cicho, i biologicznie, i intelektualnie, niemniej jednak mój śmiech nie dochodził do samego środka. Należę do pokolenia, którego śmiech zawsze bywa zaprawiony ironią, goryczą, czy rozpaczą. - Zwyczajny śmiech, śmiech dla śmiechu, pogodny i bez problemów, pocieszna gra słów - to wydaje się nam jakby nieco staroświeckie i budzi zazdrość."


Książkę tę zaliczam do wyzwań:
*pod hasłem: list
*Trójka e-Pik: książka ulubionego autora
*z półki

czwartek, 21 lutego 2013

"Przygody Tomka Sawyera" Mark Twain

Nie ma chyba osoby, która chociażby nie słyszała o Tomku Sawyer'ze. Muszę się przyznać, że słyszeć i ja słyszałam, ale dopiero mając trzydzieści lat ;-) postanowiłam dokładnie poznać jego przygody. Dodatkowo zmotywowały mnie do tego dwie sprawy.
Po pierwsze Sardegna w styczniowym wyzwaniu Trójki e-Pik wyznaczyła kategorię książki, gdzie występuje niewolnictwo, po drugie uwielbiam audiobooki, a niedawno odkryłam stronę internetową wolnelektury.pl na której powieść Marka Twaina można przeczytać w wybranej formie, e- lub audiobooka. Skorzystałam. :-)

Książka została napisana w 1876 roku. Jak we wstępie podkreśla sam autor, przygody Tomka są na wzorowane autentycznych historiach, które miały miejsce w jego życiu.  Niektóre z nich przeżył on sam, niektóre są doświadczeniem jego szkolnych kolegów. Również bohaterowie książki są mieszanką charakterów prawdziwych znajomych pisarza. 

"Dziwne zabobony, o których w książce jest mowa panowały powszechnie wśród dzieci i niewolników zachodu w czasie naszej historii." (1)
Tomek mieszka w miasteczku St. Petersburg na rzeką Missisipi ze swoją ciotką Poli i przyrodnim bratem Sidem.  Jest chłopcem niepokornym, wszędzie go pełno i co rusz pakuje się w nowe kłopoty. Jego najlepszym przyjacielem je Huck Finn, syn miejscowego pijaka, lekkoduch i mały włóczęga.  I to właśnie z nim Tomek jest świadkiem strasznego wydarzenia w nocy na cmentarzu, które z czasem zmieni życie obydwu chłopców. 

W "Przygodach Tomka Sawyera" Mark Twain ukazuje również ówczesne życie i obyczaje w miasteczku. Szkolne życie, coniedzielne wyjście do kościoła w obowiązkowo odświętnym ubraniu, a dzieci przed mszą uczestniczą w szkółce niedzielnej, gdzie uczy się ich biblii na pamięć. Są to jeszcze czasy, gdzie normalne jest, iż każdy zamożny gospodarz posiada przynajmniej jednego niewolnika, który to wykonuje najcięższe prace przy domu. Jedyna pozytywna rzecz, to ta, że nie spotykamy się w tej książce  z ich złym traktowaniem. 

Z przyjemnością wysłuchałam tej książki, którą czytał Wiktor Korzeniewski. Lektor ten idealnie pasował mi do opowiadanej historii i ciekawa jestem, czy czyta również inne części z tej serii, muszę sprawdzić. Mam nadzieję, że i "Przygody Hucka Finna" uda mi się nabyć w wersji audio, bo mam ochotę poznać wszystkie książki jakie Mark Twain napisał o tych chłopcach. :-)





1. Mark Twain, "Przygody Tomka Swayera", wolnelektury.pl


Wyzwanie Trójki e-Pik: książka z wątkiem niewolnictwa.

czwartek, 14 lutego 2013

"AUSTRALIA. Gdzie kwiaty rodzą się z ognia" - Marek Tomalik

"Ciągłe sycenie się innością dostarcza niezwykłej siły. Po latach mogę stwierdzić, że jest to dobra energia w najczystszej postaci, pustynna "glukoza". Najlepiej gromadzić ją o wschodzie i zachodzie słońca. Pustynne zachody nie mają sobie równych. Paleta podzwrotnikowych barw jest oszałamiająca i cały czas się zmienia, przeistacza. Zjawisko to jest podobne do obserwowanej w okolicach biegunów zorzy polarnej, tyle że nie monochromatyczne, a przesycone wyjątkowymi kolorami." (1)
Na tę książkę miałam ochotę od czasu, kiedy się ukazała. I dlatego, mimo że zapisałam się na nią do włóczykijkowej kolejki, nie odmówiłam sobie zabrania jej do domu z bibliotecznej półki. Mój początkowy zapał nieco ostudziła recenzja Jjon z Bukowniczka , ale na szczęście tylko nieco i bądź, co bądź z chęcią zabrałam się do czytania.

Marek Tomalik z wykształcenia jest geologiem, a z zainteresowania podróżnikiem oraz dziennikarzem prasowym i radiowym. Jest pasjonatem i znawcą Australii, do której jeździ systematycznie od 1989. Organizuje wyprawy w Outback w różnych krajach świata. Współtworzy Festiwal Podróżników Trzy Żywioły.  Oprócz tego jest menedżerem zespołu Ankh, organizatorem imprez artystycznych. Więcej o autorze i jego dokonaniach można można dowiedzieć się na jego stronie internetowej www.australia-przygoda.com

"AUSTRALIA. Gdzie kwiaty rodzą się z ognia" to czwarta z kolei książka tego autora. Jest to opowieść, barwne wspomnienia z dalekiego i jakże obcego nam kraju. Autor w swoją fascynację Australią wprowadza nas od samego początku. Od pamiętnego jesiennego dnia w 1987 roku w Łebie, do chwili ukazania się tej książki, choć wiemy, że ona nie zamyka wszystkich wspomnień, że będą nowe, a jego podróżowanie jeszcze się nie skończyło i wiele jeszcze australijskich dróg przed nim.

Przed sięgnięciem po tę książkę Australia była dla mnie miejscem na mapie, wspomnieniami dwóch przyjaciółek, które odbyły tam podróż swojego życia. Zrobiły to na własną rękę, bez biura podróży, ale celem było zwiedzenia najbardziej strategicznych miejsc, a nie "outbackowe" doznania. Z Markiem Tomalikem poznałam inne jej oblicze, tak samo zachwycające i piękne. 
Z książki tej zaczerpnęłam wiele ciekawej wiedzy. Znałam górę Kościuszki, ale nie miałam pojęcia, kto ją tak nazwał. Paweł Edmund Strzelecki był mi zupełnie nieznany, a przecież tyle w życiu osiągnął. 
Nie wspomnę już o samych Aborygenach, ich kulturze i miejscu w tym kraju. To, co opisał autor było dla mnie z jednej strony smutne, ale w jakimś stopniu napawało nadzieją. Nie dziwię się, że ich kolonie są zamknięte dla obcych, mają dosyć ingerencji białego człowieka. Ich ścieżki życia mają swoje wartości, a i tak zostały zatrute przez współczesną cywilizację. Byłam też święcie przekonana, że tytuł jaki autor nadał książce, to swego rodzaju przenośnia, ubarwienie, gra słowa, a okazało się, że jednak nie:
" Rośliny rodzące się z ognia są niesamowitym zjawiskiem. Ich owoce chroni gruba i twarda skorupa, która otwiera się wyłącznie pod pływem wysokiej temperatury. Choć trudno to pojąć, pożar pełni w australijskim buszu jak najbardziej kreatywną rolę. To jeszcze jeden z dziwolągów Matki Natury.(...) Dodatkową pożywką dla kiełkującej rośliny jest popiół ze spalonego buszu. To niewiarygodne, ale życie tych roślin naprawdę kręci się wokół ognia." (2)
Książka posiada też sporo zdjęć oraz wstawione informacje historyczne, co bardzo ją wzbogaca. Na końcu dołączony jest wypisany niezbędnik każdego podróżnika oraz słowniczek australijskich zwrotów. Jakby ktoś zaraz po przeczytaniu chciał ruszyć w podróż, to informacje jak najbardziej przydatne.

Po tej książce Australia w mojej głowie jest teraz zupełnie innym krajem.

Polecam.






1. Marek Tomalik, "AUSTRALIA. Gdzie kwiaty rodzą się z ognia", wyd. Otwarte, Kraków 2011, s.23
2. Tamże, s.48

czwartek, 31 stycznia 2013

"Irena" - Małgorzata Kalicińska, Basia Grabowska

Dzięki uprzejmości Sabinki i odrobinie szczęścia trafiła w moje ręce "Irena", książka napisana wspólnie przez matkę i córkę, jak się dowiedziałam nie jedyny to taki duet pisarski na naszym rynku wydawniczym.
Małgorzata Kalicińska autorka słynnego Rozlewiska i innych kilku książek. Mi osobiście poznana przez "Zwyczajnego mężczyznę", choć w miarę polubiłam tamtego pierdołę, to nie rzucam się na wszystkie dzieła tej pisarki, nie ciągnie mnie. 
Barbara Grabowska natomiast skończyła marketing i zarządzanie, ale na swoim koncie ma już kilka tłumaczeń, w związku z tym, że zna świetnie angielski i włoski.

I ten kobiecy duet napisał książkę też o kobietach, ale trzech, też o matce i córce, o ich relacjach, niedomówieniach, tajemnicach.

Jagoda jest jedynaczką, która spełnia się zawodowo, jednak dla jej matki, Doroty, powierzchownie nic one nie znaczą, bo córka jest samotna i według niej pracuje w korporacji jak robot. Ich różnice w poglądach na życie owocują co rusz w spięcia, aż w końcu obydwie wybuchają... i Jagoda postanawia odciąć się od matki.
Trzecią kobietą jest osiemdziesięcioletnia Irena, przyjaciółka rodziny, harda, była, pielęgniarka, która właśnie została wdową. Bezdzietna, wraz z mężem przelali swoją miłość na Dorotę i później na Jagodę. Irena zna je obydwie na wylot i zdaje sobie sprawę z tego, że konflikty między obiema kobietami mają swoje podłoże głębiej i w przeszłości... problem jedynie w tym, że obie są nieugięte i unoszą się honorem, i mimo różnych podchodów ciężko je do siebie zbliżyć.

Muszę przyznać, że początkowo byłam lekko zirytowana tą książką. Denerwował mnie jej język. Nie jestem w stanie zrozumieć, jak wykształcona kobieta może mówić "callnij", "callnę", mnie osobiście drażnią takie słowotwórcze potwory. Na całe szczęście obfitował w nie początek i z każdą przeczytaną stroną było coraz lepiej. A od połowy to już nie mogłam się oderwać, musiałam wiedzieć, jak skończy się ta książka, no musiałam.

Zakochałam się w tej książce i choć początkowo zakładałam sobie, że uczynię to, co Sabinka i puszczę ją dalej w obieg, ale niestety nie zrobię tego. Chcę mieć ją na swojej półce, bo wiem, że wrócę do niej jeszcze, na pewno.

Sabinko, bardzo Ci dziękuję za ten los. :-)


A przy okazji książkę tę zaliczam do wyzwań:
* z literą w tle:K
* pod hasłem: imię

wtorek, 29 stycznia 2013

"Festung Breslau" - Marek Krajewski

I stało się. To było moje pierwsze spotkanie z piórem Marka Krajewskiego, z Eberhardem Mockiem i z samym Wrocławiem, które w 1945 roku było zgermanizowane, i stąd Breslau mu było na imię. 

W końcu się zmobilizowałam, bo książka w wersji papierowej gdzieś od ponad czterech lat stoi na półce, a ładny rok temu w konkursie wygrany audiobook z nexto.pl zasilił mój komputer. 
Prawda też taka, że mobilizacją były, najbardziej, styczniowe wyzwania, bo i polskie miasto (sic! tak wiem, Breslau, Breslau mało "słowiańsko" brzmi, ale każdy wie o co chodzi, a i zgody dobrowolnej na zmianę nie było, granic nie pozmieniali, na szczęście) i styczniowo autora na "K" kazali czytać ;-), tom czytała, a raczej słuchała. Bo z założenia wyszłam, że przy moim strachliwym jestestwie, to lepiej słuchać, a przy okazji czymś się zająć, gdyż mnie bardziej z tekstem zbliża i bardziej przeżywam słowo na papierze wyryte, które trzymam w rękach i całą sobą pochłaniam. 

I całe szczęście, że tak zrobiłam, bo łatwa to lektura nie była. Mąż mi nawet powiedział, że to raczej nie czas na takie gwałty i przemoce w moim stanie wyjątkowym, ale wiecie, jak się baba uprze ;/ to głupoty jej z głowy nie wybijesz, i nie wybił. I przesłuchałam, niby na trzy dni sobie rozłożyłam, ale nie wiem, co gorsze, bo się naprzeżywałam i na koniec tak mi ciężko przez chwilę na duszy było.

I chociaż żeby jeszcze lektor był do bani, to bym się na niego trochę pozłościła i klimat byłby nie ten, ale Robert Więckiewicz tak czytał, jakby był w skórze Mocka, albo przynajmniej sam w tej Twierdzy w 45 roku przebywał. Klimat robił niesamowity, bo przecież w audiobookach lektor to podstawa, czyż nie?

Nie chcę zdradzać fabuły, ale pokrótce napiszę, że Eberhard Mock szuka mordercy-gwałciciela pewnej młodej dziewczyny, którą bestialsko pozbawiono życia. Na dodatek jest ona krewną działaczki antyfaszystowskiej hrabiny von Mogmitz. Jest marzec. We Wrocławiu są jeszcze Niemcy, ale część miasta opanowali już Rosjanie, którzy też nie oszczędzają kobiet. Kapitan Mock trafia na ślady, ale i straszliwie się myli, i gdy już odnajduje mordercę prawda okazuje się jeszcze bardziej bolesna... a w tle cały czas przewija się Osiem (Dziewięć) Błogosławieństw...

A na koniec jeszcze dodam, że nie byłam w stanie polubić tego całego kapitana Mocka, jak dla mnie zepsutego do szpiku kości z klapkami na oczach, i nie mówię tu o jego masce w związku z poparzeniem. Szczery do bólu egoista.

Jak na razie odpuszczę sobie inne książki tego autora, ale nie mówię, nie. Może przyjść taki dzień, że będę miała ochotę na coś mocnego i wtedy na pewno pomyślę o jego książkach.



A audiobooka tego zaliczam do wyzwań:
* z literą w tle: K
*Trójka e-Pik: powieść, której akcja dzieje się w polskim mieście
* z półki

poniedziałek, 28 stycznia 2013

"Tajemnica Sosnowego Dworku" - Małgorzata J. Kursa

To było moje pierwsze spotkanie z twórczością Małgorzaty J. Kursy, chociaż już wiem, że nie jest to pierwsza książka tej autorki, a w moje ręce trafiło już wznowienie "Tajemnicy Sosnowego Dworku". 

Jest to historia o Katarzynie Rawskiej, która na skutek redukcji etatów traci pracę w banku, ale za to dzięki wsparciu przyjaciółki Marty dostaje etat w fundacji, w której od kilku lat pracuje jako wolontariuszka. Jej nowy szef wydzierżawia Sosnowy Dworek, gdzie ma być też siedziba fundacji żony jego przyjaciela. I tak o to nasza Kasia nadzoruje prace remontowe w dworku opłakując swój związek, nie-związek z lokalnym dziennikarzem Markiem. A wszyscy wspomniani tu bohaterowie są jedną, jeszcze z czasów szkolnych, paczką. Różnie między nimi bywa, prawie wszyscy pozakładali już własne rodziny, ale trzymają się razem i pielęgnują tą przyjaźń na organizowanych co jakiś czas spotkaniach.

Autorka, by dla czytelnika nie było zbyt nudnie i sztampowo wplata wątek magiczny, wręcz duchowy. Kasi ukazują się w Dworku duchy, dwie siostry bliźniaczki zmarłe w roku 1815 i niemogące z jakiś przyczyn opuścić ów posiadłości. 

Motorem napędowym do rozwiązania wszelkich problemów okazuje się Marta, pielęgniarka, zajmująca się również medycyną niekonwencjonalną i głęboko uduchowiona osoba. To ona wspiera Kasię, ukierunkowuje Marka i umożliwia odejście w zaświaty siostrom, Zuzannie i Mariannie rozwiązując rodzinną tajemnicę, która zaskoczyła nie tylko same siostry ale i naszą Kasię. 

Trzy wieczory spędziłam w Kraśniku, gdzie akcja całej powieści miała miejsce i były to przyjemne chwile. Z resztą nie oczekiwałam nie wiadomo czego od tej książki i dlatego okazała się ona dla mnie fajną rozrywką umilającą wieczór, z dobrym poczuciem humoru. 

Na którymś blogu wyczytałam, że owa paczka przyjaciół występuje też w innych książkach Małgorzaty J. Kursy, polubiłam ich i dlatego z chęcią przeczytam coś więcej z ich udziałem.


A książkę tę zaliczam do wyzwań:
* z literą w tle
* styczniowa Trójka e-pik: powieść, której akcja dzieje się w polskim mieście


niedziela, 27 stycznia 2013

"Przypadek Adolfa H." - Eric-Emmanuel Schmitt

"Literatura na temat Hitlera wydaje mi się pełna błędów. Ale te błędy są pasjonujące; opowiadają o tych, którzy je popełniają, są świadectwem czasów, które je stworzyły." (1)
Słowa te Eric-Emmanuel Schmitt zapisał w swoim Dzienniku, w czasie pracy nad książką, która powstawała w latach 2000-2001, chociaż w samym autorze kiełkowała ona już dużo, dużo wcześniej. Mimo sprzeciwu wielu przyjaciół wiedział, że musi napisać tę książkę, by uspokoić siebie samego i zapanować nad własnymi myślami. Gdy czytałam ten Dziennik dołączony na końcu książki, miałam wrażenie, że rozumiem autora, te emocje, wręcz namacalnie, przelał na papier. Mi w takich sytuacjach od razu w głowie dźwięczą słowa, "czasami człowiek musi, inaczej się udusi", niby są one o śpiewaniu, ale pasują jak ulał. 

W Polsce nakładem wydawnictwa Znak książka ta ukazała się w 2007, a ja dopiero teraz poznałam jej zawartość. I muszę przyznać, że naprawdę było warto. 

"Przypadek Adolfa H." opowiada równolegle dwie historie jednej osoby - naszego tytułowego bohatera. Stoi on z innymi młodymi ludźmi w holu Akademii Sztuk Pięknych i czeka na ogłoszenie wyników o przyjęciu na studia. 
"Dla Hitlera ten dzień był ostatnim dniem dzieciństwa, ostatnim, kiedy mógł jeszcze wierzyć, że marzenia i rzeczywistość się spotkają." (2)
I to jest jedyny, wspólny wątek tej powieści. W pierwszej historii Hitler, jak i to było w jego prawdziwym życiu, po raz drugi nie dostaje się na studia. Znajduje pracę jako pomocnik murarza, później utrzymuje się z malowania pocztówek i akwareli. Trafia jako żołnierz - ochotnik na front Pierwszej Wojny Światowej walcząc po stronie Niemiec. Można powiedzieć, że poznajemy autorską, E.-E. Schmitta, adaptację biografii Adolfa Hitlera, znanego nam z  historii dyktatora i zbrodniarza wojennego.
"Nie mieli pojęcia, że nie wybrali człowieka polityki, tylko artystę, to znaczy dokładne przeciwieństwo polityka. Artysta nie nagina się do rzeczywistości, lecz ją wymyśla. Właśnie dlatego, że nienawidzi rzeczywistości, stwarza ją z urazy. Zazwyczaj artyści nie mają dostępu do władzy: realizują się wcześniej, godząc to, co wyobrażeniowe i realne, w swoich dziełach. Hitler doszedł do władzy, bo był nieudanym artystą. Powtarzał od dziesięciu lat: "Obejmiemy władzę legalnie. Później..." Później władzę stanowił on." (3)
 Równolegle powstaje historia Adolfa H., który dostaje się na studia i osiąga sukces. Eric-Emmanuel Schmitt swoimi rozważaniami zastanawia się, czy taki stan rzeczy jest może zmienić los nie tylko Adolfa, ale i w jego przypadku bądź, co bądź całego świata, a przynajmniej Europy.
"- Bernstein, szczerze, nie sądzisz, że lepiej wyjść z tej wojny martwym niż żywym?  
Bernstein zapalił papierosa. Nie palił w Wiedniu.
-Problem człowieka polega na tym, że do wszystkiego się przyzwyczaja.
- Tak sądzisz? 
- To się nawet nazywa inteligencją. 
Połknął dym i się skrzywił. Najwyraźniej nienawidził tytoniu. Uczepił się swojej myśli. 
- Właśnie spędziliśmy inteligentną noc w inteligentnym otoczeniu, korzystając z najnowszych wytworów techniki i przemysłu. Istna orgia inteligencji." (4)
Książkę tę przeczytałam jednym tchem. Weszła mi do głowy i sporo nad nią rozmyślałam. Do jakiego stopnia to my kierujemy swoim życiem, a ile ma wpływ na nie przeznaczenie? Co sprawia, że tak różnie potrafimy oceniać jedne i te same osoby, czym się kierujemy, i jak to wpływa na nas samych. I czy rzeczywiście w jednym człowieku jest tyle dobra, co i zła, idąc za teorią autora.
Zaskakujące, do jakich wniosków można dojść.

To dopiero moja trzecia książka tego autora jaką poznałam. Widocznie dobrze zaczęłam, bo mam ochotę w dalszym ciągu poznawać jego twórczość.

Polecam.



1) Eric-Emmanuel Schmitt, "Przypadek Adolfa H.", wyd. Znak, Kraków 2007, s.454
2) Tamże, s.10
3) Tamże, s.338
4) Tamże, s.169



A książkę tę zaliczam do wyzwań: 
*styczniowa Trójka e-pik: książka, której wątek oparty jest na autentycznych wydarzeniach
* wyzwanie pod hasłem: imię