czwartek, 31 stycznia 2013

"Irena" - Małgorzata Kalicińska, Basia Grabowska

Dzięki uprzejmości Sabinki i odrobinie szczęścia trafiła w moje ręce "Irena", książka napisana wspólnie przez matkę i córkę, jak się dowiedziałam nie jedyny to taki duet pisarski na naszym rynku wydawniczym.
Małgorzata Kalicińska autorka słynnego Rozlewiska i innych kilku książek. Mi osobiście poznana przez "Zwyczajnego mężczyznę", choć w miarę polubiłam tamtego pierdołę, to nie rzucam się na wszystkie dzieła tej pisarki, nie ciągnie mnie. 
Barbara Grabowska natomiast skończyła marketing i zarządzanie, ale na swoim koncie ma już kilka tłumaczeń, w związku z tym, że zna świetnie angielski i włoski.

I ten kobiecy duet napisał książkę też o kobietach, ale trzech, też o matce i córce, o ich relacjach, niedomówieniach, tajemnicach.

Jagoda jest jedynaczką, która spełnia się zawodowo, jednak dla jej matki, Doroty, powierzchownie nic one nie znaczą, bo córka jest samotna i według niej pracuje w korporacji jak robot. Ich różnice w poglądach na życie owocują co rusz w spięcia, aż w końcu obydwie wybuchają... i Jagoda postanawia odciąć się od matki.
Trzecią kobietą jest osiemdziesięcioletnia Irena, przyjaciółka rodziny, harda, była, pielęgniarka, która właśnie została wdową. Bezdzietna, wraz z mężem przelali swoją miłość na Dorotę i później na Jagodę. Irena zna je obydwie na wylot i zdaje sobie sprawę z tego, że konflikty między obiema kobietami mają swoje podłoże głębiej i w przeszłości... problem jedynie w tym, że obie są nieugięte i unoszą się honorem, i mimo różnych podchodów ciężko je do siebie zbliżyć.

Muszę przyznać, że początkowo byłam lekko zirytowana tą książką. Denerwował mnie jej język. Nie jestem w stanie zrozumieć, jak wykształcona kobieta może mówić "callnij", "callnę", mnie osobiście drażnią takie słowotwórcze potwory. Na całe szczęście obfitował w nie początek i z każdą przeczytaną stroną było coraz lepiej. A od połowy to już nie mogłam się oderwać, musiałam wiedzieć, jak skończy się ta książka, no musiałam.

Zakochałam się w tej książce i choć początkowo zakładałam sobie, że uczynię to, co Sabinka i puszczę ją dalej w obieg, ale niestety nie zrobię tego. Chcę mieć ją na swojej półce, bo wiem, że wrócę do niej jeszcze, na pewno.

Sabinko, bardzo Ci dziękuję za ten los. :-)


A przy okazji książkę tę zaliczam do wyzwań:
* z literą w tle:K
* pod hasłem: imię

wtorek, 29 stycznia 2013

"Festung Breslau" - Marek Krajewski

I stało się. To było moje pierwsze spotkanie z piórem Marka Krajewskiego, z Eberhardem Mockiem i z samym Wrocławiem, które w 1945 roku było zgermanizowane, i stąd Breslau mu było na imię. 

W końcu się zmobilizowałam, bo książka w wersji papierowej gdzieś od ponad czterech lat stoi na półce, a ładny rok temu w konkursie wygrany audiobook z nexto.pl zasilił mój komputer. 
Prawda też taka, że mobilizacją były, najbardziej, styczniowe wyzwania, bo i polskie miasto (sic! tak wiem, Breslau, Breslau mało "słowiańsko" brzmi, ale każdy wie o co chodzi, a i zgody dobrowolnej na zmianę nie było, granic nie pozmieniali, na szczęście) i styczniowo autora na "K" kazali czytać ;-), tom czytała, a raczej słuchała. Bo z założenia wyszłam, że przy moim strachliwym jestestwie, to lepiej słuchać, a przy okazji czymś się zająć, gdyż mnie bardziej z tekstem zbliża i bardziej przeżywam słowo na papierze wyryte, które trzymam w rękach i całą sobą pochłaniam. 

I całe szczęście, że tak zrobiłam, bo łatwa to lektura nie była. Mąż mi nawet powiedział, że to raczej nie czas na takie gwałty i przemoce w moim stanie wyjątkowym, ale wiecie, jak się baba uprze ;/ to głupoty jej z głowy nie wybijesz, i nie wybił. I przesłuchałam, niby na trzy dni sobie rozłożyłam, ale nie wiem, co gorsze, bo się naprzeżywałam i na koniec tak mi ciężko przez chwilę na duszy było.

I chociaż żeby jeszcze lektor był do bani, to bym się na niego trochę pozłościła i klimat byłby nie ten, ale Robert Więckiewicz tak czytał, jakby był w skórze Mocka, albo przynajmniej sam w tej Twierdzy w 45 roku przebywał. Klimat robił niesamowity, bo przecież w audiobookach lektor to podstawa, czyż nie?

Nie chcę zdradzać fabuły, ale pokrótce napiszę, że Eberhard Mock szuka mordercy-gwałciciela pewnej młodej dziewczyny, którą bestialsko pozbawiono życia. Na dodatek jest ona krewną działaczki antyfaszystowskiej hrabiny von Mogmitz. Jest marzec. We Wrocławiu są jeszcze Niemcy, ale część miasta opanowali już Rosjanie, którzy też nie oszczędzają kobiet. Kapitan Mock trafia na ślady, ale i straszliwie się myli, i gdy już odnajduje mordercę prawda okazuje się jeszcze bardziej bolesna... a w tle cały czas przewija się Osiem (Dziewięć) Błogosławieństw...

A na koniec jeszcze dodam, że nie byłam w stanie polubić tego całego kapitana Mocka, jak dla mnie zepsutego do szpiku kości z klapkami na oczach, i nie mówię tu o jego masce w związku z poparzeniem. Szczery do bólu egoista.

Jak na razie odpuszczę sobie inne książki tego autora, ale nie mówię, nie. Może przyjść taki dzień, że będę miała ochotę na coś mocnego i wtedy na pewno pomyślę o jego książkach.



A audiobooka tego zaliczam do wyzwań:
* z literą w tle: K
*Trójka e-Pik: powieść, której akcja dzieje się w polskim mieście
* z półki

poniedziałek, 28 stycznia 2013

"Tajemnica Sosnowego Dworku" - Małgorzata J. Kursa

To było moje pierwsze spotkanie z twórczością Małgorzaty J. Kursy, chociaż już wiem, że nie jest to pierwsza książka tej autorki, a w moje ręce trafiło już wznowienie "Tajemnicy Sosnowego Dworku". 

Jest to historia o Katarzynie Rawskiej, która na skutek redukcji etatów traci pracę w banku, ale za to dzięki wsparciu przyjaciółki Marty dostaje etat w fundacji, w której od kilku lat pracuje jako wolontariuszka. Jej nowy szef wydzierżawia Sosnowy Dworek, gdzie ma być też siedziba fundacji żony jego przyjaciela. I tak o to nasza Kasia nadzoruje prace remontowe w dworku opłakując swój związek, nie-związek z lokalnym dziennikarzem Markiem. A wszyscy wspomniani tu bohaterowie są jedną, jeszcze z czasów szkolnych, paczką. Różnie między nimi bywa, prawie wszyscy pozakładali już własne rodziny, ale trzymają się razem i pielęgnują tą przyjaźń na organizowanych co jakiś czas spotkaniach.

Autorka, by dla czytelnika nie było zbyt nudnie i sztampowo wplata wątek magiczny, wręcz duchowy. Kasi ukazują się w Dworku duchy, dwie siostry bliźniaczki zmarłe w roku 1815 i niemogące z jakiś przyczyn opuścić ów posiadłości. 

Motorem napędowym do rozwiązania wszelkich problemów okazuje się Marta, pielęgniarka, zajmująca się również medycyną niekonwencjonalną i głęboko uduchowiona osoba. To ona wspiera Kasię, ukierunkowuje Marka i umożliwia odejście w zaświaty siostrom, Zuzannie i Mariannie rozwiązując rodzinną tajemnicę, która zaskoczyła nie tylko same siostry ale i naszą Kasię. 

Trzy wieczory spędziłam w Kraśniku, gdzie akcja całej powieści miała miejsce i były to przyjemne chwile. Z resztą nie oczekiwałam nie wiadomo czego od tej książki i dlatego okazała się ona dla mnie fajną rozrywką umilającą wieczór, z dobrym poczuciem humoru. 

Na którymś blogu wyczytałam, że owa paczka przyjaciół występuje też w innych książkach Małgorzaty J. Kursy, polubiłam ich i dlatego z chęcią przeczytam coś więcej z ich udziałem.


A książkę tę zaliczam do wyzwań:
* z literą w tle
* styczniowa Trójka e-pik: powieść, której akcja dzieje się w polskim mieście


niedziela, 27 stycznia 2013

"Przypadek Adolfa H." - Eric-Emmanuel Schmitt

"Literatura na temat Hitlera wydaje mi się pełna błędów. Ale te błędy są pasjonujące; opowiadają o tych, którzy je popełniają, są świadectwem czasów, które je stworzyły." (1)
Słowa te Eric-Emmanuel Schmitt zapisał w swoim Dzienniku, w czasie pracy nad książką, która powstawała w latach 2000-2001, chociaż w samym autorze kiełkowała ona już dużo, dużo wcześniej. Mimo sprzeciwu wielu przyjaciół wiedział, że musi napisać tę książkę, by uspokoić siebie samego i zapanować nad własnymi myślami. Gdy czytałam ten Dziennik dołączony na końcu książki, miałam wrażenie, że rozumiem autora, te emocje, wręcz namacalnie, przelał na papier. Mi w takich sytuacjach od razu w głowie dźwięczą słowa, "czasami człowiek musi, inaczej się udusi", niby są one o śpiewaniu, ale pasują jak ulał. 

W Polsce nakładem wydawnictwa Znak książka ta ukazała się w 2007, a ja dopiero teraz poznałam jej zawartość. I muszę przyznać, że naprawdę było warto. 

"Przypadek Adolfa H." opowiada równolegle dwie historie jednej osoby - naszego tytułowego bohatera. Stoi on z innymi młodymi ludźmi w holu Akademii Sztuk Pięknych i czeka na ogłoszenie wyników o przyjęciu na studia. 
"Dla Hitlera ten dzień był ostatnim dniem dzieciństwa, ostatnim, kiedy mógł jeszcze wierzyć, że marzenia i rzeczywistość się spotkają." (2)
I to jest jedyny, wspólny wątek tej powieści. W pierwszej historii Hitler, jak i to było w jego prawdziwym życiu, po raz drugi nie dostaje się na studia. Znajduje pracę jako pomocnik murarza, później utrzymuje się z malowania pocztówek i akwareli. Trafia jako żołnierz - ochotnik na front Pierwszej Wojny Światowej walcząc po stronie Niemiec. Można powiedzieć, że poznajemy autorską, E.-E. Schmitta, adaptację biografii Adolfa Hitlera, znanego nam z  historii dyktatora i zbrodniarza wojennego.
"Nie mieli pojęcia, że nie wybrali człowieka polityki, tylko artystę, to znaczy dokładne przeciwieństwo polityka. Artysta nie nagina się do rzeczywistości, lecz ją wymyśla. Właśnie dlatego, że nienawidzi rzeczywistości, stwarza ją z urazy. Zazwyczaj artyści nie mają dostępu do władzy: realizują się wcześniej, godząc to, co wyobrażeniowe i realne, w swoich dziełach. Hitler doszedł do władzy, bo był nieudanym artystą. Powtarzał od dziesięciu lat: "Obejmiemy władzę legalnie. Później..." Później władzę stanowił on." (3)
 Równolegle powstaje historia Adolfa H., który dostaje się na studia i osiąga sukces. Eric-Emmanuel Schmitt swoimi rozważaniami zastanawia się, czy taki stan rzeczy jest może zmienić los nie tylko Adolfa, ale i w jego przypadku bądź, co bądź całego świata, a przynajmniej Europy.
"- Bernstein, szczerze, nie sądzisz, że lepiej wyjść z tej wojny martwym niż żywym?  
Bernstein zapalił papierosa. Nie palił w Wiedniu.
-Problem człowieka polega na tym, że do wszystkiego się przyzwyczaja.
- Tak sądzisz? 
- To się nawet nazywa inteligencją. 
Połknął dym i się skrzywił. Najwyraźniej nienawidził tytoniu. Uczepił się swojej myśli. 
- Właśnie spędziliśmy inteligentną noc w inteligentnym otoczeniu, korzystając z najnowszych wytworów techniki i przemysłu. Istna orgia inteligencji." (4)
Książkę tę przeczytałam jednym tchem. Weszła mi do głowy i sporo nad nią rozmyślałam. Do jakiego stopnia to my kierujemy swoim życiem, a ile ma wpływ na nie przeznaczenie? Co sprawia, że tak różnie potrafimy oceniać jedne i te same osoby, czym się kierujemy, i jak to wpływa na nas samych. I czy rzeczywiście w jednym człowieku jest tyle dobra, co i zła, idąc za teorią autora.
Zaskakujące, do jakich wniosków można dojść.

To dopiero moja trzecia książka tego autora jaką poznałam. Widocznie dobrze zaczęłam, bo mam ochotę w dalszym ciągu poznawać jego twórczość.

Polecam.



1) Eric-Emmanuel Schmitt, "Przypadek Adolfa H.", wyd. Znak, Kraków 2007, s.454
2) Tamże, s.10
3) Tamże, s.338
4) Tamże, s.169



A książkę tę zaliczam do wyzwań: 
*styczniowa Trójka e-pik: książka, której wątek oparty jest na autentycznych wydarzeniach
* wyzwanie pod hasłem: imię 

czwartek, 24 stycznia 2013

"Sherlock Holmes. Pies Baskervillów" - Artur C. Doyle

Jakiś czas temu Ania poinformowała, że Platforma Audeo udostępnia darmowo audiobook z powieścią Artura Conan Doyle'a "Sherlock Holmes. Pies Baskervillów". Z przyjemnością skorzystałam z tej informacji i tym sposobem po raz pierwszy miałam przyjemność spotkać się z najsławniejszym detektywem wszech czasów.


"Pies Baskervillów" to trzecia z czterech powieści o przygodach brytyjskiego detektywa i jego przyjaciela doktora Watsona. Oprócz powieści Doyle napisał jeszcze cztery zbiory opowiadań o dokonaniach tej pary przyjaciół.

Akcja tego tomu w znacznej mierze ma miejsce w hrabstwie Devon. Holmes i Watson z ust doktora Mortimera poznają legendę dotyczącą rodziny Baskervillów. Na rodzie tym ciąży klątwa i kolejni spadkobiercy giną w nieznanych okolicznościach. Sprawcą jest tytułowy, przeklęty, wręcz szatański pies:
"Był to pies, pies czarny jak węgiel, olbrzymi, taki, jakiego dotąd nie widziały oczy żadnego śmiertelnika. Z jego otwartej paszczy buchał ogień, ślepia żarzyły się jak węgle, a po całym jego ciele pełzały migotliwe płomyki. Nigdy nawet w majaczeniach chorego umysłu nie mogło powstać nic równie dzikiego, przerażającego, szatańskiego, jak ten czarny potwór, który padł na nas z tumanów mgły." (*)
Za prośbą doktora Mortimera i sir Henryka, nowego spadkobiercy,Sherlock Holmes podejmuje się rozwiązania tej zagadki, jednak sam nie wyjeżdża z nimi z Londynu wysyłając jedynie doktora Watsona.

Swoje pierwsze spotkanie z tą sławną parą uważam za w miarę udane. Jedyny minus to niestety lektor. Głos Jakuba Sendera za nic nie pasuje mi do tej książki i nie byłam w stanie się przyzwyczaić. Historia ta została napisana w 1902 roku. Język tamtych czasów płynie, zdobi opisami, a z drugiej strony jest mocny i szlachetny. I takiego głosu też potrzebowałam.  Jakub Sender ma jak dla mnie "za młody" w brzmieniu głos. Sądzę, że świetnie odnalazłby się we współczesnych kryminałach, do powieści Doyle'a mi nie pasował. 

Bądź, co bądź książka ta rozbudziła we mnie chęć dalszego poznania przygód tej pary detektywów i muszę to zrobić, bo z tego co do tej pory słyszałam o Holmes'ie, to odnosiłam wrażenie, że za sprytny to on nie jest, a całą "robotę" odwala dr Watson. Po "Psie Baskervillów" tak nie uważam. Zyskał on mój szacunek za spryt i przebiegłość.

Na domowej półce znalazłam wydanie z 1969 zatytułowane "3 x Sherlock Holmes", gdzie jest i wspomniany wyżej "Pies Baskervilów", "Studium w szkarłacie" i "Znak czterech" czyli będę miała okazję poznać Holmesa od początku, i z innej, papierowej perspektywy. Zobaczymy.


A tę książkę zaliczam do wyzwania styczniowej Trójki e-Pik: książka, która jest częścią serii.

(*) nie znam strony, spisałam ze słyszenia, mam nadzieję, że dokładnie.
Artur C. Doyle, "Pies Baskervillów", biblioteka akustyczna: Audeo.

wtorek, 15 stycznia 2013

Rozważania swobodne i kilka słów o książce Andrzeja Franaszka "Miłosz. Biografia".

Coś mało aktywnie weszłam w 2013 rok. Niby czytam, ale z pisaniem, to mi jakoś nie po drodze. U znajomego widziałam tablet, który miał funkcję spisywania mówionego tekstu, w obecnej sytuacji przydałoby mi się takie cudo, ciekawe, kiedy to się upowszechni, a może już jest, tylko ja taka trochę zacofana? Ale w sumie ja nie o tym.

Już ponad dwa tygodnie minęło jak udebulduzur skończył dwa lata, fety nie było, w ciąży jestem, alkohol zabroniony:-). Bądź, co bądź podziękowania książkowe będą, jak w zeszłym roku, ale muszę ogarnąć siebie i bloga.

Trochę postanowień noworocznych związanych z czytaniem też jest. Po pierwsze odpuszczam sobie czytanie książek tzw. recenzyjnych czyli współprace wszelakie. Oczywiście mam kilka sztuk jeszcze z zeszłego roku i one ukażą się ,mam nadzieję, w miarę szybko, by spokój sumienia zachować. Postanowiłam przeczytać to, co posiadam. Może w tym roku podołam wyzwaniu "z półki", bo w  zeszłym roku poległam, trzymając się zasady, że "recenzyjne się nie liczą". Poza tym serce mi się ściska, gdy patrzę na swoje nieprzeczytane książki. Oczywiście, nie zarzekam się, że nigdy, bo gdy trafi się jakiś pożądany tytuł, to się nie powstrzymam i przyjmę pod swój dach, no żeby jasno było ;-). 

Teraz sobie czytam Schmitt'a i jego "Przypadki Adolfa H.", pewnie Agnesto już wie do jakich wyzwań ją zaliczę:-). 

Ale cały czas chodzi mi jeszcze po głowie ten nasz noblista. Oj, naczytam się o nim tyle, że mam wrażenie, że to mój dobry znajomy. Też tak macie, gdy przeczytacie czyjąś potężną biografię? Ja, tak.


A chodzi mi dokładnie o książkę napisaną przez Andrzeja Franaszka "Miłosz. Biografia". Teraz, gdy już ją skończyłam, mogę napisać: wspaniała. Cegła z niej wielka, ale warta uwagi.
Początkowo jednak musiałam przyzwyczaić się do stylu. Panu Andrzejowi nie można zarzucić braku perfekcyjnej znajomości dzieł Czesława Miłosza. Rezultat tego taki, że często głos w swojej biografii zabiera sam noblista.  Cytaty przeplatają tekst i ja musiałam się do tego przyzwyczaić. Gdy już to zrobiłam, poszło jak po maśle.

To naprawdę, świetna, literacka biografia, dobrze wyważona, bez jakiś plotkarskich wywodów. Oczywiście ciężko w biografii nie pisać o życiu prywatnym, ale u Andrzeja Franaszka, nie czuć sensacji. Po prostu tak było w życiu Czesława Miłosza i te, a nie inne wydarzenia, ci, a nie inni ludzie, mieli wpływ na to, kim się stał autor "Rodzinnej Europy".

Muszę przyznać, że przeżywałam tę książkę. Niby życie jednego człowieka, a tyle się w nim działo. Dużo też uzyskałam informacji o ówczesnym  środowisku literacko - artystycznym. I sądzę, że zrozumiałam, tak mi się wydaje, skąd u Czesława Miłosza lewicowe ciągoty.

Książka ta, to ponad dziesięcioletnia praca Andrzeja Franaszka. Otrzymał za nią Nike od czytelników, Nagrodę Fundacji im. Kościelskich i nagrodę Krakowska Książka Miesiąca.

Polecam bardzo Wam tę książkę, warto. 
A osobowo nawołam: Agnesto, przełam się! ;-)

A i była ona moją książką 2012 w wyzwaniu Trójki e-pik.