sobota, 2 kwietnia 2011

Lekko rekolekcyjnie


    Kiedy wzięłam do rąk książkę Marka Lipskiego, „Dlaczego nie jestem ateistą” poczułam wielką radość. To dziwne, ale tak przyjemnego dotyku książki nie kojarzę. Tekturowa okładka, nie tak ściśle twarda, ale i nie miękka, a do tego mój ulubiony rodzaj papieru. Niebłyszczące, kremowe kartki, całość naprawdę przyjemna w dotyku. Czy to wrażenie okładki, lekkości chmur? Czy słońca złapanego w lipowe listki? Sama nie wiem. Przepełniona nadzieją dobrej lektury wzięłam się za czytanie.
            Po tak przyjaznym wstępie z ochotą przewracałam strony. Pomyślałam sobie, że po poprzedniej lekturze dalej szukam duchowych doznań, by zatrzymać się, zastanowić. Takiej namiastki rekolekcji wielkopostnych na miarę mnie i w formie dla mnie najprzyjemniejszej – książkowej.
            A tutaj w pierwszym rozdziale lekkie orzeźwienie. Chwilowe zwątpienie, czy przypadkiem nie jestem na studiach. Przez moment miałam wrażenie, że czytam Caldini’ego, ale w polskim wydaniu. Nie mogę jednak nie przyznać racji w tych rozważaniach na temat potrzeb człowieka. Wypełniają one nasze życie, a my dążymy do ich spełniania i nic tego nie zmieni.
            Traktując książkę, jako prywatne rekolekcje, rozmyślam. Zgadzam się, ale i się nie zgadzam. Tak, ciężko nam rozmawiać o śmierci, o tym, co będzie dalej i czy będzie. Osobiście żyję nadzieją, że tak, że śmierć nie będzie naszym końcem. W swoim przypadku mogę przyznać autorowi rację, że jako osoba wierząca nie rozmawiam o tym z najbliższymi, o tym, co będzie, gdy „zamkną nam oczy na zawsze”. Ale nie mogę zgodzić się z autorem, gdy twierdzi, że wszyscy tak robią. Tak dobrze znani nam Świadkowie Jehowy oni też wierzą i też wierzą w Boga. Co rusz słyszę na ulicy, czy w progu drzwi, czy się zastanawiałam, czy myślałam, co będzie po tym naszym ziemskim życiu? Oni pytają i to pytają głośno. Wierzę, a często pukam się w czoło. Nie chcę rozmawiać i zamykam jeszcze nie do końca otwarte drzwi. Zbywając ich zdawkowym, „nie, dziękuję, nie mam czasu”.
            Autor otwarcie mówi o zwątpieniu, o niepewności, która go czasami dopada. Nie jest sam. Sądzę, że każdy z nas jest nimi przepełniony, bo przecież nie da się namacać nienamacalnego. Wiary musimy szukać we wnętrzu samego siebie, w czynach drugiego człowieka.
            W swoich rozważaniach sięga też do źródła, do Biblii. Nie zgadzając się na hierarchię i misję kościoła, nie odwraca się tym samym od Boga. Zaczyna czerpać z przykładów i słów ludzi natchnionych, ze słów tych, którzy doświadczyli, przeżyli i byli towarzyszami drogi Chrystusa, który sam dla niego jest Najlepszym Przyjacielem.
            Marek Lipski zawodowo jest szkoleniowcem skutecznego wywierania wpływu na ludzi oraz efektywnej sprzedaży. Z wykształcenia biolog miłujący drzewa. Prywatnie mąż i ojciec.
Czy tą książką autor złożył nam świetną ofertę? Ależ oczywiście. Bez żadnych podchodów przedstawił nam korzyści wynikające z wiary, które by miały nastąpić podczas Sądu Ostatecznego. Poznajemy również jego zdanie na temat biblii ateistów „Bóg urojony” Dawkins’a. Poznajemy człowieka, Marka Lipskiego, sam szuka, doświadcza i wierzy.
Uważam, że książkę warto przeczytać, bo jeżeli nawet nie da nam wszystkich odpowiedzi, to sądzę, że zasieje ziarenko ciekawości, chęci poszukiwania drogi dla własnej duchowości.

Egzemplarz recenzyjny od portalu www.nakanapie.pl

3 komentarze:

  1. Jak wszystko dobrze pójdzie będę miała tę książkę przed Wielkim Tygodniem - sądzę, że to będzie świetny czas na taką lekturę:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawi mnie Twoja opinia Aniu :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja również, notabene dzięki Ani, będę mieć tą książkę przed Wielkim Tygodniem. Też zamierzam ją potraktować jako prywatne rekolekcje, tym bardziej, że w tym roku na prawdziwe, kilkudniowe zabraknie mi pewnie czasu.

    OdpowiedzUsuń