niedziela, 29 maja 2011

...i czytam długo, i szczęśliwie! :-)

Dawno, dawno temu…, a dokładniej kilka lat wcześniej Wilga postanowiła uszczęśliwić wszystkie dzieci i wydała „Złotą Księgę Bajek”. W oryginale stworzona została we Włoszech, ale dzięki trzem polskim tłumaczom i u nas zagościł zaczarowany świat.
            Są to opowieści ze wszystkich stron świata zebrane w jednym tomie i oprawione pięknymi, barwnymi ilustracjami.
            Poznajemy świat wyobraźni Braci Grimm. Królewnę Śnieżkę, trzy małe świnki, muzykantów z Bremy i innych bohaterów znanej nam bardzo dobrze literatury dziecięcej.
W Księdze gości również Hans Christian Andersen. Duński pisarz ujmował za serce swoich czytelników. Wzruszające, głębokie historie, które pozostają w pamięci, sądzę, ze na bardzo długo. Choć bajki te pisane dla dzieci nie zawsze mają to dobre, wyczekiwane przez nas zakończenie. Jednak i tragizm postaci jest ukazany w bardzo poetycki i subtelny sposób.
Dalej podróżujemy do Anglii, gdzie najbardziej znanymi pisarzami byli Jonathan Swift i Robert Browning. Są to opowieści przepełnione magią. Czytający rodzic jest w stanie odnaleźć w nich wiele satyrycznie ujętych spostrzeżeń na temat rządzących wtedy obyczajów.
Kolejne karty kryją w sobie moralne przesłania Ezopa i La Fontaine’a. Mały szkrab wraz z myszkami może zwiedzić i porównać życie na wsi i w mieście. Ścigać się z żółwiem i zającem, pomóc myszce uratować lwa.
To nie koniec. Mamy jeszcze Pinokia z Włoch i Czerwonego Kapturka z Francji. Na bal można pójść z Kopciuszkiem i zostać Markizem de Carabas przy kocie w butach.
Wędrując na wschód, bo i taki książka ma kierunek otwierają nam się wrota do Baśni Tysiąca i Jednej Nocy. Barwne ilustracje napełniają opowieści egzotyką i przybliżają naszemu dziecku odległą nam kulturę. Pomysłowy wstęp daje możliwość zobaczenia arabskiego pisma i zdobionego sztyletu. Zagadkowo wprowadza nas w tajemniczy świat Aladyna i Alibaby czy w inne mniej nam znane bajki.
Na koniec gościmy jeszcze w Rosji, która ma wspaniałych pisarzy nie pomijając tych od literatury dziecięcej. Są to piękne bajki, gdzie ludzie walczą o miłość i dobro. Sprawiedliwość jest czasami ukazana w dość drastyczny sposób, a przyroda odgrywa dużą rolę w życiu człowieka.
Jak tylna okładka głosi: ”To zbiór najwspanialszych opowieści legend ze wszystkich stron świata. Razem z naszymi bohaterami dzieci, tak jak kiedyś ich rodzice, przeniosą się w cudowny świat magii i niezwykłych przygód.” Uważam, że to idealne podsumowanie tego imponującego zbioru. Jestem pewna, że przyniesie ona radość każdemu dziecku.
Ja mam stosunkowo małego szkraba, który nie umie jeszcze czytać, a i z mówieniem, zrozumiałym oczywiście, na razie kiepsko, ale uwielbiam patrzeć jak ogląda tę książkę. Przewracając kartki wskazuje na obrazki i mówi tylko w sobie zrozumiałym języku. Widzę, że przynosi jej to wiele radości, bo ilustracje są naprawdę piękne, a ja mogłabym patrzeć na nią godzinami… i czytam jej długo i szczęśliwie ;-). 

środa, 25 maja 2011

Duży, mały strach!


Kiedy podczas spaceru zobaczyłam listonosza machającego do nas dużą kwadratową kopertą ucieszyłam się bardzo. Po chwili koperta była już rozerwana, a Marysia przeglądała w wózku pierwszą z dwóch przysłanych nam przez Kanapę książeczek z kolejnymi przygodami Tupcia Chrupcia.
            Tupcio Chrupcio chce mówić za wszelką cenę, że się nie boi, ale jak to bywa i w życiu małej myszki powstają sytuacje, kiedy potrzebne jest wsparcie. Dzieci pragną być odważne, gdy poznają świat. Czytane bajki pobudzają wyobraźnię, a mrok i cienie potrafią przestraszyć nawet dorosłego. Mama wytłumaczyła Tupciowi, że ciemności nie są takie straszne. W przedszkolu okazało się, że grupka starszaków też nie była dla Tupcia miła. To go bardzo zabolało i gdy przyszli rodzice powitał ich ze smutną minką. W tym przypadku z pomocą przyszedł tata i wytłumaczył wszystko, podniósł go na duchu skutecznie. Ten dzień był dla myszki bardzo emocjonujący, gdyż musiał jeszcze przezwyciężyć strach przed pływaniem w basenie i krótkie rozstanie z mamą. Na koniec wieczorem przyszła burza, która też wywołała w nim wiele strachu. Zniknął on dopiero, gdy dotarli do domu. I tutaj mała myszka stała się bardzo dzielnym braciszkiem. Pocieszył rozpłakaną siostrzyczkę i złagodził jej strach.
W Tupciu Chrupciu strach zniknął, bo ma wspaniałych rodziców, którzy potrafili wytłumaczyć mu, że to nic złego obawiać się nieznanych rzeczy, a ostrożność w postępowaniu pozwala uniknąć często kłopotów. Wsparcie bliskich osób może zdziałać cuda.
            Uważam, że przygody Tupcia Chrupcia wspaniale pasują do akcji Wychowanie przez Czytanie, które jest promowane przez wydawnictwo Wilga. Warty uwagi jest też wspomagacz dla rodzica w formie pytań, jakie można zadawać dziecku na temat przeczytanej historii. Ćwiczy to u dziecka czytanie (słuchanie) ze zrozumieniem i umacnia więź z rodzicem przez wspólnie spędzone chwile J.
            To już szósta książeczka w naszej kolekcji, której autorką jest Anna Casalis, włoska pisarka, na której temat niestety nie udało mi się nic znaleźć. Tłumaczką naszej kolekcji jest Eliza Piotrowska. Od kilku lat mieszka w Rzymie, jednak nadal aktywnie związana jest w polską sceną literacką. Już w szkole podstawowej zauważona przez Danutę Wawiłow publikowała swoje wiersze na łamach ważniejszych czasopism dla dzieci i młodzieży. Teraz też współpracuje z Misiem, Świerszczykiem czy czasopismem Ryms. Poza tym jest autorką polskich i włoskich tekstów krytycznych z dziedziny historii sztuki dawnej i współczesnej.
            Książeczka jest pięknie wydana w sztywnej, dmuchanej okładce z pięknymi rysunkami Marco Campanella. Ja uwielbiam te obrazki. Najbardziej urzekły mnie „ludzkie” wielkości przedmiotów i pomysłowość konstrukcji mysich mebli. Wielka szpulka, stolik z patyków powiązany sznurkiem czy kołyska z łupiny orzecha włoskiego, uważam, że te obrazki tworzą wyjątkowy klimat całej bajki.
            Sądzę, że ta książeczka będzie pomocna dla każdego malucha. Uczy odwagi, pewności siebie, ale też zrozumienia dla słabości innych. Rodzicom w gonitwie dnia czasami może coś umknąć, a dzieci lubią odnajdywać się w bajkach.

wtorek, 24 maja 2011

Śmierdząca sprawa ;-) u Tupcia Chrupcia


„Śmierdząca sprawa” to nic przyjemnego, wie o tym każdy rodzic. Wiem o tym i ja, dlatego z nadzieją na cud, sięgnęłam po „Tupcia Chrupcia. Żegnaj, pieluszko!”.
            Tupcio Chrupcio ma siostrę. Niby zdążył się już do tego przyzwyczaić, ale… No właśnie. Każda zabawa na podwórku zostaje przerwana, gdy Mysia ma pełną pieluszkę. Mama jest nieugięta i Tupcio też musi wtedy wracać do domu. Ma już tego dosyć, zwłaszcza, że w domu musi wrzucać te „toksyczne bomby” do kosza;-) . W myszce budzi się lekka zazdrość o siostrę, ale gdy mama idzie odebrać dzwoniący telefon zaczyna się nią zajmować. Rodzi się z tego świetna zabawa w piratów, niestety zakończona płaczem Mysi. Nie było w tym winy Tupcia, po prostu znów pieluszka domagała się zmiany. Chrupcio wziął sprawy w swoje ręce i zrobiła się z tego przewijakowa katastrofa, którą uratował tato. Dzielny pirat Tupcio nie poddał się jednak. Zabrał siostrę na strych i wydobył ze skrzyni swój stary nocnik z żółtą kaczuszką. Zachwycona Mysia podjęła tę zabawę i podczas czytania książeczki na głos siostrze, Tupcio Chrupcio osiągnął sukces. Rodzice byli dumni z synka i szczęśliwi, że Mysia może zamienić już swoje śpioszki na dziewczęce sukienki.
            O tak, wspaniała książeczka, wspaniała bajka, wspaniała nierzeczywistość J. Każdy rodzic chciałby takiego cudownego rozwiązania. A co zrobić, gdy nasze dziecko nie ma starszego rodzeństwa ;-) i odechciewa mu się kupkę na widok nocnika, a chwilę temu mieliśmy wrażenie, że tam w kącie było już prawie po wszystkim. Ja powiem szczerze nie mam zielonego pojęcia. Życzę wszystkim rodzicom szczęścia i cierpliwości, sobie też;-).
            Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że książeczka idealnie nadaje się, jako „rozpraszacz nośnikowych myśli”. Gdy już uda nam się usadowić brzdąca, zawalamy go książką, w miarę potrzeb książkami i czytamy lub opowiadamy historyjkę z obrazków. Rodzicom, którzy osiągnęli nocnikowy sukces naprawdę gratuluję.
            „Żegnaj, pieluszko!” to kolejna książeczka wydana przez wydawnictwo Wilga z serii o Tupciu Chrupciu. Autorką jest, jak dla mnie tajemnicza, Anna Casalis, a po włosku nasza przyjazna myszka nazywa się TOPO TIP. Ładnie, prawda? J Natomiast udało mi się znaleźć kilka informacji na temat ilustratora.  Marco Campanella urodził się w Bari. W dzieciństwie rok spędził z rodziną w Kanadzie, gdzie zaczął poznawać kulturę anglosaską. Po powrocie resztę dzieciństwa spędził w Neapolu. Jego oczywisty talent do rysowania zaczęto promować i wspierać już od pierwszych klas szkolnych, aż do wyboru studiów artystycznych. Studiował również ilustracje naturalistyczne w Rzymie. Rozwija też swoją drugą pasję, rzeźbę. W Neapolu wyrzeźbił pomnik Matki Teresy, który stoi na placu nazwanym jego imieniem. Ma on swoją prywatną stronę, na której można zobaczyć port folio i więcej poczytaćJ
Autorką polskie wersji jest dobrze nam wszystkim znana Eliza Piotrowska. Marysia bardzo polubiła te książeczki i są one nieodłącznym elementem naszej Biblioteki Skrzata. Polecamy serdecznie.

niedziela, 22 maja 2011

"Lament. Intryga Królowej Elfów"


Przed zaproponowaniem mi zrecenzowania tej książki w ogóle o niej nie słyszałam. Jedyny opis, jaki poznałam głównego tytułu „Lament” to, to że jest to powieść w stylu paranormal romance. I tyle. Pomyślałam sobie, zobaczymy i czekałam na listonosza.
            „Lament. Intryga Królowej Elfów” to historia o szesnastoletniej harfistce Deirdre Monaghan, która przed szkolnym konkursem muzycznym jak zwykle ląduje w toalecie z powodu swojej przeogromnej tremy. W tych „niezwykłych” okolicznościach poznaje Luke’a. Już na tym koncercie tworzą duet. Deirdre od tego czasu nie może przestać o nim myśleć. W tym samym czasie odkrywa swoje zdolności telekinetyczne. I wszędzie zaczyna widzieć czterolistną koniczynę, która w rezultacie zwiastuje pojawienie się fejów. Luke wie, dlaczego zaczęli pojawiać się w życiu Deirdre. Ona sama dowiaduje się, dzięki swoim zdolnościom o misji Luke’a i czuje się oszukana. Grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo z rąk osoby, którą pokochała. Od Babi dostaje pierścionek z żelaza, które odstrasza feje. To poświęcenie kosztuje jej babcię życie. W szpony elfów dostaje się również najbliższy przyjaciel Deirdre. James, który darzy ją miłością i próbuje chronić. Wszystkiemu winna jest zła Królowa Elfów, która więzi duszę Luke’a i pragnie śmierci Deirdre, gdyż ta, jak się okazuje zagraża jej władzy. W noc przesilenia rozwiązuje się wszystko. Elfy muszą mieć swoją Królową, zdecydowaną i odważną, i dokonują wyboru…
            Tak przyjemnej, fantastycznej książki jeszcze nie czytałam. Bardzo mało czytam tego typu książek. Dlatego pojedyncze egzemplarze są w stanie mnie zachwycić bądź też zniechęcić do ogółu. Z czystą satysfakcją stwierdzam, że mam ochotę przeczytać o dalszych losach bohaterów w tomie pt. „Ballada. Taniec mrocznych elfów”. Oby do lata, bo to wtedy wydawnictwo Illuminatio postanowiło ją wydać.
            To naprawdę była piękna historia. Miałam wrażenie, że czytam współczesną baśń. Autorka, Maggie Stiefvater, to amerykańska pisarka dla dzieci i dorosłych. Mieszka w Virginii, jest mężatką i ma dwoje dzieci. Zrobiła licencjat z historii. Zdobyła wiele prestiżowych nagród. Jej książki wchodzą na listy bestsellerów New York Times’a. „Lament” zdobył w Stanach wiele nagród, m.in. ALA 2010 Best Books for Young Adult, nominację do nagrody SIBA, Publisher’s Weekly.
            Autorka we współczesne nam czasy wplotła celtycką baśń i pięknie zaaranżowała pojawienie się elfów z krainy zwanej Faerią w ludzkim świecie.
            Książkę pochłonęłam w dwa dni, czytało mi się ją wyśmienicie. Jak sądzę duża zasługa w tym tłumaczki, Karoliny Sochy-Duśko. Płynny, ciekawy tekst, od którego nie chciałam się oderwać. Całość, jak dla mnie, dopełnia okładka i rysunki wewnątrz książki.
            Wg mnie jest to książka dla młodzieży i to wśród nie zdobędzie uznanie. Polecam ja również osobom takim jak ja, które nie czytają na codzień fantastyki, ale mają ochotę na coś trochę „nieziemskiego”. Tę książkę niech przeczytają także Ci, którzy myślą, że elfy, to tylko miłe, dobre stworzonka. Następnym razem zastanowią się, czy stawiać na progu domu spodeczek z mlekiem i palić tymianek…

środa, 18 maja 2011

Dziecięce dusze


Walter Makichen to jasnowidz i nauczyciel z ponad dwudziestoletnim doświadczeniem w prowadzeniu warsztatów, wygłaszaniu wykładów i byciu przewodnikiem duchowym. Założył Center for Self Teaching – organizację pomagającą ludziom w zrozumieniu metafizycznych i duchowych aspektów ich życia. Prowadzi sesje indywidualne, jak i dla par.
            Ja, dzięki wydawnictwu Illuminatio przeczytałam jego najnowszą książkę wydaną w Polsce „Dziecięce dusze”. Podtytuł brzmi: „Jak komunikować się z duszą dziecka, które ma przyjść na świat.” Książka urzekła mnie z wyglądu. Czarująca okładka, a w środku zachwyciły mnie piękne rysunki. Czułam się jak w krainie elfów.
            Autor opisuje w niej swoje wieloletnie doświadczenie w pracy z osobami pragnącymi dziecka, czy też szukającymi odpowiedzi na pytanie, czy też powinni je mieć. Dzięki swoim zdolnościom jasnowidza nawiązuje kontakt z dziecięcą duszą i pomaga w zbudowaniu wzajemnych relacji między nią a przyszłymi rodzicami. Na końcu każdego rozdziału są zaproponowane ćwiczenia oddechowe. Medytacje te mają pomóc zainteresowanym osobom odkryć swoją duchowość, uwrażliwić i pomóc w osobistym kontakcie z duszą przyszłego dziecka. Znajdziemy w niej odpowiedź na pytanie, czym jest świadome poczęcie, kołyska poczęcia i na czym polega umowa poczęcia. Autor nie omija też trudnych tematów, tj. adopcja czy aborcja.
            Przyznam, że bardzo zaciekawiła mnie ta książka i żałuję, że nie znałam jej w czasie, gdy sama byłam w ciąży, fakt, nie była jeszcze wydana ;-). Jednak nie przekreśliło mnie to, jako czytelnika. Przecież również zachowania małych dzieci są dla nas czasem zupełnie niezrozumiałe. Walter Makichen znajduje odpowiedź i na tego typu pytania. Atutem książki są bogate, ujmujące przykłady ludzi, którzy tak samo jak my pytają, zastanawiają się, czy też najzwyczajniej w świecie wątpią. Nie są to tylko przykłady szczęśliwych rodziców. Autor uświadamia ludziom, że mają wybór, że nie zawsze przeznaczeniem jest macierzyństwo. Każdy człowiek ma prawo do innego spełnienia.
Dlatego polecam tę książkę wszystkim, którzy szukają odpowiedzi na nurtujące pytania dotyczące ich przeznaczenia w życiu.
„Czasami środowisko, w którym żyjemy ma znaczny wpływ na decyzję o dziecku. Czujemy, że musimy dać naszym rodzicom wnuki lub postąpić tak jak reszta rodziny. To jest także rodzaj karmy. Można ją postrzegać, jako myślenie wewnątrz struktury. Możemy poza nią wyjść, ale nasze wychowanie, doświadczenie i kultura często ograniczają widzenie innych możliwości. Mam jednak dobrą wiadomość. Zmiana karmy jest wyjściem poza ograniczenia i jeśli jej pragniemy, możemy tego dokonać.”

wtorek, 10 maja 2011

"Wojna nie ma w sobie nic z kobiety"

Książkę tę przeczytałam ponad dwa miesiące temu i wtedy nie mogłam ubrać w słowa emocji, jakie we mnie były podczas czytania. Z resztą nie wiem, czy i teraz potrafię.
            Jest ona napisana w formie reportażu. Są to wspomnienia kobiet rosyjskich, ukraińskich i białoruskich walczących przeciwko hitlerowskim Niemcom. To nie były tylko sanitariuszki czy łączniczki. Były strzelcami wyborowymi, czołgistkami, szły na pierwszą linię. Pościnano im warkocze, prze lata nie wiedziały, co to pantofle i bielizna.
            „(…) Nie chcę wspominać. Byłam na wojnie trzy lata. Trzy lata nie czułam się kobietą. Moje ciało zamarło. Nie miałam menstruacji, prawie żadnych kobiecych pragnień.”
            Początki miały bardzo trudne. Nie ma, co zaprzeczać, kobietami rządzi empatia, a one przynajmniej powierzchownie musiały się jej pozbyć.
            „Koleżanki otrzyjcie łzy, to nasze pierwsze straty. Będzie ich wiele, niech każda zaciśnie w pięści swoje serce. (…)
Potem, na wojnie, żegnałyśmy koleżanki bez łez. Przestałyśmy płakać.”
Autorką tego reportażu jest Swietłana Aleksijewicz, białoruska dziennikarka. Laureatka wielu międzynarodowych nagród, w tym National Book Critics Circle Award za książkę „Krzyk Czarnobyla”, Pokojowej Nagrody im. Ericha Marii Remarque, Nagrody Szwedzkiego Pen Clubu i wielu innych. Słynie ona z krytycyzmu wobec polityki Aleksandra Łukaszenki. Jej publikacje są określane mianem powieści głosów. Przetłumaczone na ponad 20 języków są natchnieniem dla scenarzystów teatralnych i filmowych.
            Książka w zeszłym roku ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne. W swoim ojczystym kraju do druku była już gotowa w 1983r., niestety przeleżała swoje w wydawnictwach. Tamtych czasów chyba nie trzeba nikomu tłumaczyć…
Cenzor:
„- Tak, Zwycięstwo osiągnęliśmy z trudem, ale pani powinna szukać heroicznych przykładów. Są ich setki, a pani pokazuje brud wojny. Brudną bieliznę. U pani nasze zwycięstwo jest straszne… (…) Pani myśli, że prawdą jest to, co w życiu. To, co na ulicy. Pod nogami. Prawda dla pani jest niska. Ziemska. Nie, prawdą jest to, o czym marzymy. To, kim chcemy być.”
            W Armii Radzieckiej walczyło około miliona kobiet, to średnio dwa razy więcej niż w innych wojskach. Opanowały one wszystkie specjalności wojskowe, a nazwy ich w rodzaju żeńskim powstawały już na froncie. Szły walczyć w obronie ojczyzny. Nie ważne było, kto siedzi u władzy. Jak to same mówiły „z ideami będzie czas rozliczyć się później?”
            Mnie ta książka bardzo poruszyła, tym bardziej, że to prawdziwe historie. To działo się naprawdę. Te kobiety rodziły w lasach i tam też ich dzieci często pozostawały. Wiele z nich nie pozbierało się do końca swojego życia. Przez wiele lat po wojnie żyły jeszcze jej skutkami. Niektóre kobiety w ogóle nie pozakładały rodzin. Były wypędzane ze swoich rodzinnych domów.  Uważam, że warto przeczytać tę książkę, i chwilę podumać nad przeszłością.