czwartek, 21 lipca 2011

„(…) istnieje Niewidzialna Nić łącząca ludzi, którzy są stworzeni po to, by się spotkać (…)”

“Lisa-Xiu I Lin-Shi. Córki z Chin” to druga książka opisująca adopcję chińskich dziewczynek przez holenderskie małżeństwo. Autorami tej książki są Auke Kok i Dido Michielsen adopcyjni rodzice tytułowych dziewczynek. Ukazała się ona nakładem wydawnictwa Dobra Literatura w 2010 roku w serii „bliżej siebie”.
Można uznać, że jest to literatura faktu, reportaż, a nawet literatura poradnikowa, tak to wszystko zawiera się na tych 239 stronach.
            Autorzy opowiadają nam historię swojego życia, jak mniemam najważniejszą. Są rodzicami dwóch adoptowanych dziewczynek pochodzących z Chin. Świadomymi rodzicami, gdyż wychowują je w miłości do własnego kraju i w szacunku dla kultury. Wiedzą również, że ”(…) jako rodzic adopcyjny masz za zadanie nie tylko poinformować dziecko o jego adopcji, ale musisz także pomóc mu żyć z myślą, że zostało porzucone”. (str.116)
Dlatego też wspólnie z Lisą i Lin podejmują decyzję o podróży do Chin w celu poznania tego kraju i co najważniejsze odwiedzenia sierocińców, w których mieszkały. Dziewczynki nie są rodzonymi siostrami. Czworo bądź, co bądź obcych sobie ludzi spotkało się, by stworzyć rodzinę w miłości i wzajemnym poszanowaniu i to jest najważniejsze.
„(…) istnieje Niewidzialna Nić łącząca ludzi, którzy są stworzeni po to, by się spotkać (…)” (str.135)
            Od książki nie mogłam się wręcz oderwać. Ta historia porwała mnie od pierwszych stron, czego się w ogóle nie spodziewałam. Bałam się, że będzie to nudna relacja i suche fakty. Nic bardziej mylnego. Ciekawie opisana podróż do Chin płynnie przepleciona wspomnieniami z czasów adopcji. Są też w niej porady dla rodziców starających się o adopcję międzynarodową.
W tle, ale i wyraźnie poznajemy same Chiny, Zaporę Trzech Przełomów na rzece Jangcy, Terakotową Armię, czy inne oblicze Chińskiego Muru…
Poznajemy też namiastkę historii tego państwa. Przez rządy Mao, który nakłaniał Chińczyków do jak największej liczby potomków, po wprowadzoną przez Deng Xiaopinga „politykę jednego dziecka”.
„(…) urodzenie dziecka bez oficjalnego pozwolenia jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych mogło doprowadzić do wykluczenia z rodziny, zwolnienia z pracy i kary pieniężnej. Nie jakiejś tam groszowej: Chińczycy, którym dziecko rodzi się w kolizji z prawem, muszą zapłacić, średnio, od jednej do pięciu wartości swoich rocznych dochodów. Kobieta może stracić wszystko tylko, dlatego, że urodziła dziewczynkę”. (str.87)
Dlatego ludzie ze strachu porzucali swoje dzieci, sierocińce pękał w szwach i nawet nie chcę myśleć, co jeszcze się działo.
            Autorzy są pisarzami. Dodatkowo ona jest dziennikarką, a on historykiem. Pisząc tę książkę skierowali się do własnego wnętrza, do własnych przeżyć. I to stąd ta książka tak wciąga i czyta się ją jednym tchem. Polecam ją wszystkim, bo naprawdę warto. Już sama okładka zachęca swą poetyką i symboliką. W tle chiński budynek, a w ręku dziewczynki tam podążającej żółty, holenderski tulipan.
Zapraszam do lektury.

PS: Prywatnie, jako matka dziecka oglądającego bajki dowiedziałam się, że Skaczące Fasolki to nie tylko disnejowska animacjaJ one istnieją! ·. Są to nasiona pewnej rośliny, w których wnętrzu żyją gąsienice motyla. Zarażone przez owady nasiona w charakterystyczny sposób podskakują i są popularne między innymi w Meksyku, jako zabawka. J Ot, ciekawostka. 

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Dobra Literatura, dziękuję.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz