środa, 2 marca 2011

OPANOWANIE – DYSCYPLINA – RÓWNOWAGA


Czy te trzy słowa mogą być receptą na sukces, potęgę firmy? 

Tomasz Mann na przełomie XIX i XX wieku stworzył dla nas wspaniałą sagę rodzinną, powieść arcydzieło, która w oficjalnych podaniach przyniosła mu Literacką Nagrodę Nobla w 1926 roku. Sam pisarz uznany jest za jednego z najwybitniejszych twórców w dziejach literatury niemieckiej. 

            W 2008 roku w Niemczech po raz kolejny została ta powieść zekranizowana, a rok później dzięki wytwórni Gutek Film mogliśmy obejrzeć ją w Polsce.

            „Buddenbrookowie. Dzieje upadku rodziny”. Krótka retrospekcja z wyścigu dzieci na wózkach i trafiamy na bal dziesięć lat później. Thomas (Mark Waschke) i Christian (August Diehl) to pełni radości młodzieńcy, a Tonia (Jessica Schwarz) w walcu jest prawdziwą księżniczką. Widzą to wszyscy. Jednak nie tylko uroda się liczy. Panny na wydaniu wnoszą w małżeństwo posag. To się liczy w mieszczańskiej, kupieckiej rodzinie.
- Pieniądz poślubi pieniądz.
- Czyż nie pragniemy tego wszyscy.
Małżeństwo to inwestycja. Wiedzą o tym Thomas i Tonia, i wyrzekają się swoich miłości poddając się woli rodziców, gdyż nazywając się Buddenbrook ma się obowiązki.
Tonia zostaje żoną kupca Grünlicha, jak się okazuje łowcy posagu, a gdy ten bankrutuje wraca do domu. Do jej rozwodu dochodzi też po raz drugi, gdy kolejny mąż przelewa swą namiętność na służącą. Wewnętrzny spokój odnajduje w powrotach do domu i we wspomnieniach miłości do studenta medycyny. Nie mając dzieci miłość swą przelewa na bratanka Hanno (Raben Bieling), syna Thomasa, który poślubia Gerdę (Léa Bosco) piękną skrzypaczkę z posagiem 300 tyś. Co bardziej rozbudza miłość do Gerdy, rozum czy serce? Thomas waży słowa. Zostaje konsulem (przejmuje firmę po ojcu) i senatorem Lubeki. Twardy, opanowany, nie chce stać się podobny do Christiana, swojego młodszego brata, lekkoducha zakochanego w teatrze i dobrej zabawie oraz w pewnej kurtyzanie, dla której odchodzi od rodziny. Jak sam twierdzi żyje w zgodzie z własnym sumieniem i przeżywa brata ponosząc klęskę w zakładzie psychiatrycznym,
W stulecie firmy grad niszczy plony, w które zainwestował Thomas nie stosując się do rodzinnej maksymy przekazywanej z pokolenia na pokolenie, aby tak prowadzić interesy w dzień, by spokojnie móc spać w nocy. Thomas już nie mógł. Wiedział również, że firmą nie zajmie się Hanno, mówiąc, że „nie da się prowadzić handlu zbożem siedząc przy fortepianie”. Nie da się. Dlatego w testamencie nakazuje sprzedanie firmy, a pieniądze mają pójść na utrzymanie rodziny. Tak małej już rodziny po śmierci nastoletniego Hanno na tyfus. Dwie czarne kreski powstałe spod ręki chłopca na drzewie genealogicznym rodziny odcięły go nie tylko od tradycji Buddenbrooków, ale i stały się zapowiedzią końca całej dynastii. 

Czy Heinrich Breloer, reżyser i jednocześnie współautor scenariusza stanął na wysokości zadania? Nie jest to prosta sprawa. Dla mnie tak. Nie da się wiernie przenieść tysiąc stronnicowej książki na ekran nie tworząc tasiemca. Breloer wychwycił jej najistotniejszą część i przedstawił swoją interpretację. Dobrał aktorów i miejsca, dla mnie odpowiednio.  I choć w powieści nie występuje Lubeka z nazwy, to poprzez nazwy ulic i opisy miejsc, wiemy, że to ona. Reżyser nie unika wypowiadania nazwy w filmie.

Dla mnie powieść „Buddenbrookowie. Dzieje upadku rodziny” Tomasza Manna to również muzyka i wagnerowska fascynacja autora zwłaszcza operą „Tristan i Izolda”. W filmie są walce Chopina, Lonnera, a z Wagnera fragmenty „Pierścienia Nibelunga”, nic więcej. Jedyny szaleńczy, muzyczny, pełen ekspresji moment to duet Gerdy z porucznikiem Réne. Szkoda.

Mann to również wspaniałe, szczegółowe opisy. W powieści narracja jest perfekcyjna, a przeplatająca się subtelna ironia podkreśla kunszt młodego wtedy jeszcze pisarza. I tu mnie w dwóch momentach film urzekł. To spacer Toni plażą i zetknięcie jej bosych stóp w piaskiem. Tam odnalazłam też tak ważne dla pisarza kolory. Niebieski i żółty. Tradycja, nadzieja i rozkwit. Porażka i zepsucie. Wszystko to zawarł Mann w tych dwóch kolorach, a ja zobaczyłam to w zdjęciach Gernota Rolla. Drugim takim dla mnie opisem to upadek Thomasa po ekstrakcji zęba, również symbolu upadku i dekadencji. 

„Buddenbrookowie z zewnątrz czyści jak kryształ, w środku czarni jak smoła”.

Mogę napisać, że film mi się podobał, a książka jeszcze bardziej. I nie biorąc pod uwagę klęski Thomasa zgadzam się z jego słowami, że „źródła szczęścia i sukcesu są w nas samych, musimy o nie dbać”.  

To pierwszy filmowy patronat Kanapy:-) Oby tak dalej! :-)

2 komentarze:

  1. Mam mieszane uczucia. Nie przepadam za tego typu filmami ani książkami. Rodzinne sagi, z paletą konfliktów, zdrad i innych niestworzonych rzeczy nie przyciągają mnie, może po prostu wystarczy mi moja rodzinka ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ważne, że wzbudziła, nie muszą być pozytywne. Ja lubię takie książki i filmy. A najbardziej w tym przypadku, to lubię autora powieści :-)

    OdpowiedzUsuń