czwartek, 14 lutego 2013

"AUSTRALIA. Gdzie kwiaty rodzą się z ognia" - Marek Tomalik

"Ciągłe sycenie się innością dostarcza niezwykłej siły. Po latach mogę stwierdzić, że jest to dobra energia w najczystszej postaci, pustynna "glukoza". Najlepiej gromadzić ją o wschodzie i zachodzie słońca. Pustynne zachody nie mają sobie równych. Paleta podzwrotnikowych barw jest oszałamiająca i cały czas się zmienia, przeistacza. Zjawisko to jest podobne do obserwowanej w okolicach biegunów zorzy polarnej, tyle że nie monochromatyczne, a przesycone wyjątkowymi kolorami." (1)
Na tę książkę miałam ochotę od czasu, kiedy się ukazała. I dlatego, mimo że zapisałam się na nią do włóczykijkowej kolejki, nie odmówiłam sobie zabrania jej do domu z bibliotecznej półki. Mój początkowy zapał nieco ostudziła recenzja Jjon z Bukowniczka , ale na szczęście tylko nieco i bądź, co bądź z chęcią zabrałam się do czytania.

Marek Tomalik z wykształcenia jest geologiem, a z zainteresowania podróżnikiem oraz dziennikarzem prasowym i radiowym. Jest pasjonatem i znawcą Australii, do której jeździ systematycznie od 1989. Organizuje wyprawy w Outback w różnych krajach świata. Współtworzy Festiwal Podróżników Trzy Żywioły.  Oprócz tego jest menedżerem zespołu Ankh, organizatorem imprez artystycznych. Więcej o autorze i jego dokonaniach można można dowiedzieć się na jego stronie internetowej www.australia-przygoda.com

"AUSTRALIA. Gdzie kwiaty rodzą się z ognia" to czwarta z kolei książka tego autora. Jest to opowieść, barwne wspomnienia z dalekiego i jakże obcego nam kraju. Autor w swoją fascynację Australią wprowadza nas od samego początku. Od pamiętnego jesiennego dnia w 1987 roku w Łebie, do chwili ukazania się tej książki, choć wiemy, że ona nie zamyka wszystkich wspomnień, że będą nowe, a jego podróżowanie jeszcze się nie skończyło i wiele jeszcze australijskich dróg przed nim.

Przed sięgnięciem po tę książkę Australia była dla mnie miejscem na mapie, wspomnieniami dwóch przyjaciółek, które odbyły tam podróż swojego życia. Zrobiły to na własną rękę, bez biura podróży, ale celem było zwiedzenia najbardziej strategicznych miejsc, a nie "outbackowe" doznania. Z Markiem Tomalikem poznałam inne jej oblicze, tak samo zachwycające i piękne. 
Z książki tej zaczerpnęłam wiele ciekawej wiedzy. Znałam górę Kościuszki, ale nie miałam pojęcia, kto ją tak nazwał. Paweł Edmund Strzelecki był mi zupełnie nieznany, a przecież tyle w życiu osiągnął. 
Nie wspomnę już o samych Aborygenach, ich kulturze i miejscu w tym kraju. To, co opisał autor było dla mnie z jednej strony smutne, ale w jakimś stopniu napawało nadzieją. Nie dziwię się, że ich kolonie są zamknięte dla obcych, mają dosyć ingerencji białego człowieka. Ich ścieżki życia mają swoje wartości, a i tak zostały zatrute przez współczesną cywilizację. Byłam też święcie przekonana, że tytuł jaki autor nadał książce, to swego rodzaju przenośnia, ubarwienie, gra słowa, a okazało się, że jednak nie:
" Rośliny rodzące się z ognia są niesamowitym zjawiskiem. Ich owoce chroni gruba i twarda skorupa, która otwiera się wyłącznie pod pływem wysokiej temperatury. Choć trudno to pojąć, pożar pełni w australijskim buszu jak najbardziej kreatywną rolę. To jeszcze jeden z dziwolągów Matki Natury.(...) Dodatkową pożywką dla kiełkującej rośliny jest popiół ze spalonego buszu. To niewiarygodne, ale życie tych roślin naprawdę kręci się wokół ognia." (2)
Książka posiada też sporo zdjęć oraz wstawione informacje historyczne, co bardzo ją wzbogaca. Na końcu dołączony jest wypisany niezbędnik każdego podróżnika oraz słowniczek australijskich zwrotów. Jakby ktoś zaraz po przeczytaniu chciał ruszyć w podróż, to informacje jak najbardziej przydatne.

Po tej książce Australia w mojej głowie jest teraz zupełnie innym krajem.

Polecam.






1. Marek Tomalik, "AUSTRALIA. Gdzie kwiaty rodzą się z ognia", wyd. Otwarte, Kraków 2011, s.23
2. Tamże, s.48

10 komentarzy:

  1. Marzę o Australii i gdyby nie jadowite pająki zamieszkujące ten rejon, to pewnie zaciągnęłabym kredyt na podróż do tego miejsca :-) Póki co Australia zostaje gdzieś tam w mojej głowie, dlatego chętnie przeczytam tę książkę, a nuż widelec zapomnę o pająkach ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tą książką na pewno zapomnisz o pająka, bo jakoś ich w niej nie ma, co mnie samą zdziwiło. Może one tam są tylko wielkomiejskie, a autor to tylko po buszu i prowincji pomykał. ;-)

      Usuń
  2. Patrycjo, tym bardziej cieszę się, że Tobie się podobała ta książka :-) Ja po prostu miałam wrażenie, że te wyprawy wgłąb Australii koncentrują się zbyt mocno na kumplach i samochodzie, a wszelkie informacje o Australii i Aborygenach są potraktowane jako dodatkowe, jakby wyjęte i przyklejone z encyklopedii. I w sumie ani to reportaż, ani poradnik, ani też przewodnik... i tak średnio mi to przypadło do gustu ;-) Cudna jest taka różnorodność w odbiorze tej samej książki :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sądzę, że w takich wyprawach współtowarzysze są bardzo ważni, może stąd takie opisy ich zachowań, jednak dla mnie informacje o Australii i Aborygenach były wyraźne i obfite, a co najważniejsze nie były podane w nużący sposób i spore fragmenty czytaliśmy sobie z mężem na głos. :-)

      Usuń
  3. Mnie się podobały kawałki o Aborygenach właśnie. Reszta pewnie kiedyż uleci, a to zostało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jak na razie sporo pamiętam, ciekawe, co zostanie mi w głowie za jakiś czas.

      Usuń
  4. Australia zawsze była dla mnie krajem, które bardzo chciałam i chcę zwiedzić. Od lat krążą o niej w mojej rodzinie opowieści, ponieważ dwie siostry mojego dziadka wyemigrowały właśnie tam podczas wojny. Dlatego też Australia zawsze pobudza moją wyobraźnię :)
    Książka Tomalika jest dla mnie wprost idealna!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To polecam Ci bardzo, będzie świetną alternatywą dla tradycyjnych przewodników.

      Usuń
  5. Czytałam i mogę potwierdzić, że warto. Wiele ciekawych rzeczy jest opisane, ale też powiedziałabym, że to Australia od zaplecza, a nie taka z przewodników, ale absolutnie to nie jest minusem. Kiedyś jeszcze wrócę do tej pozycji. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie kusi by ją posiadać, ale lista pokus książkowych jest tak wielka... :-)

      Usuń