wtorek, 29 stycznia 2013

"Festung Breslau" - Marek Krajewski

I stało się. To było moje pierwsze spotkanie z piórem Marka Krajewskiego, z Eberhardem Mockiem i z samym Wrocławiem, które w 1945 roku było zgermanizowane, i stąd Breslau mu było na imię. 

W końcu się zmobilizowałam, bo książka w wersji papierowej gdzieś od ponad czterech lat stoi na półce, a ładny rok temu w konkursie wygrany audiobook z nexto.pl zasilił mój komputer. 
Prawda też taka, że mobilizacją były, najbardziej, styczniowe wyzwania, bo i polskie miasto (sic! tak wiem, Breslau, Breslau mało "słowiańsko" brzmi, ale każdy wie o co chodzi, a i zgody dobrowolnej na zmianę nie było, granic nie pozmieniali, na szczęście) i styczniowo autora na "K" kazali czytać ;-), tom czytała, a raczej słuchała. Bo z założenia wyszłam, że przy moim strachliwym jestestwie, to lepiej słuchać, a przy okazji czymś się zająć, gdyż mnie bardziej z tekstem zbliża i bardziej przeżywam słowo na papierze wyryte, które trzymam w rękach i całą sobą pochłaniam. 

I całe szczęście, że tak zrobiłam, bo łatwa to lektura nie była. Mąż mi nawet powiedział, że to raczej nie czas na takie gwałty i przemoce w moim stanie wyjątkowym, ale wiecie, jak się baba uprze ;/ to głupoty jej z głowy nie wybijesz, i nie wybił. I przesłuchałam, niby na trzy dni sobie rozłożyłam, ale nie wiem, co gorsze, bo się naprzeżywałam i na koniec tak mi ciężko przez chwilę na duszy było.

I chociaż żeby jeszcze lektor był do bani, to bym się na niego trochę pozłościła i klimat byłby nie ten, ale Robert Więckiewicz tak czytał, jakby był w skórze Mocka, albo przynajmniej sam w tej Twierdzy w 45 roku przebywał. Klimat robił niesamowity, bo przecież w audiobookach lektor to podstawa, czyż nie?

Nie chcę zdradzać fabuły, ale pokrótce napiszę, że Eberhard Mock szuka mordercy-gwałciciela pewnej młodej dziewczyny, którą bestialsko pozbawiono życia. Na dodatek jest ona krewną działaczki antyfaszystowskiej hrabiny von Mogmitz. Jest marzec. We Wrocławiu są jeszcze Niemcy, ale część miasta opanowali już Rosjanie, którzy też nie oszczędzają kobiet. Kapitan Mock trafia na ślady, ale i straszliwie się myli, i gdy już odnajduje mordercę prawda okazuje się jeszcze bardziej bolesna... a w tle cały czas przewija się Osiem (Dziewięć) Błogosławieństw...

A na koniec jeszcze dodam, że nie byłam w stanie polubić tego całego kapitana Mocka, jak dla mnie zepsutego do szpiku kości z klapkami na oczach, i nie mówię tu o jego masce w związku z poparzeniem. Szczery do bólu egoista.

Jak na razie odpuszczę sobie inne książki tego autora, ale nie mówię, nie. Może przyjść taki dzień, że będę miała ochotę na coś mocnego i wtedy na pewno pomyślę o jego książkach.



A audiobooka tego zaliczam do wyzwań:
* z literą w tle: K
*Trójka e-Pik: powieść, której akcja dzieje się w polskim mieście
* z półki

3 komentarze:

  1. Ja bardzo cenie sobie Twórczość Krajewskiego, ale osobiście dużo większą sympatię wzbudził u mnie Edmund Popielski z np.Eryni

    OdpowiedzUsuń
  2. W takim przy następnym podejściu, to pójdę za Twoją propozycją i przeczytam Eryni. :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. No i popieram Cię z całej siły. Nie byłam w stanie polubić Mocka i cała książka straciła dla mnie jakiekolwiek walory. Bo może i pięknie Wrocław, wróć, Breslau, opisany, ale co z tego, jak po kilku latach ja pamiętam tylko to, że z Mocka był odrażający typ?
    Więcej po niego nie sięgnęłam.

    OdpowiedzUsuń