poniedziałek, 26 listopada 2012

"Ulica Rajska" - Ulla Lachauer

Ulica Rajska jest we wsi Bittehnen (obecnie Bitenai) na Litwie i mieściło się przy niej gospodarstwo, w którym wychowała się Lena Grigoleit, chłopka, "pruska Litwinka", gdyż były to czasy, gdy te tereny należały do Prus Wschodnich, i tak nazywano ją i jej rodaków nad Niemnem. Rodzina Leny była pochodzenia niemieckiego, jednak gdy przed Drugą Wojną Światową takie rodziny dostawały pozwolenie na powrót do Rzeszy, jej bliscy  na to się nie zdecydowali. 
"Byliśmy "pruskimi Litwinami", tak nas nazywano, kiedy byłam mała. Mając cztery lata, mówiłam doskonale po niemiecku i litewsku. Rozmawialiśmy raz tak, raz tak. Rodzice przeważnie mówili do nas po niemiecku, dziadkowie - po litewsku. (...). Dziadek powiedział swoje ostatnie słowa po litewsku. Potem zdawało mi się, że miało to znaczenie dla mojego życia. (...). Chociaż dobrze mówił po niemiecku, litewski był bliższy jego sercu." (1)
Książka ta zawiera ponad osiemdziesiąt lat wspomnień Leny. Od lat dziecięcych i nikłe przebłyski z czasów Pierwszej Wojny Światowej. Przez marną edukację i przyjaźnie, i późniejsze wybory serca. To wszystko jest pięknie opisane, jej miłość do rodziny i do ziemii. Trud Drugiej Wojny Światowej i wywózka na Sybir. Aż po lata starości i śmierć na Litwie, którą ukochała. 

Jest to opowieść szczera i prawdziwa. Nie osądza innych zbyt pochopnie. Stara się zrozumieć decyzje innych przez pryzmat tych ciężkich czasów. Również na Syberii jej rodzina stara się przystosować i w miarę normalnie żyć. Bielą ziemiankę, zakładają ogród, posyłają dzieci do szkoły i pracują.
"Nasza okolica była całkiem interesująca. W pobliżu mieliśmy góry, także lasy. Byłam kiedyś w tajdze, chciałam zobaczyć, co to takiego. (...). Tajga to taki las z ogromnymi drzewami. Kidy patrzysz w górę prawie nie widać wierzchołka. W barakach mieszkało tam dużo mężczyzn. W dzień ścinali drzewa i cieli pnie na kawałki. Musieli wykonać normę. (...). Mówi się, że każdy kraj jest ukształtowany przez przyrodę, a przyroda kształtuje człowieka. Dobrze to było widać na Syberii." (2)
 Po śmierci Stalina rodzina Leny, mimo zakazu, wróciła do rodzinnej wsi, bo przecież nie mieli dokąd indziej pójść. Choć już nie była to ta sama wieś, inni mieszkańcy, inne rządy.


"-Na Syberii spotkaliśmy dobrych, a nawet szlachetnych ludzi. -Kiedy wróciliśmy do domu, nie było nikogo, kto odpowiadałby nam duchowo. Sami obcy, mieli inne poglądy, inne problemy." (3)
Mimo wszystko jej rodzina i to przetrwała, stopniowo odzyskując dom i część gospodarstwa, i zagospodarowując je. Było ciężko ale starali się żyć jak najlepiej. Lena przeżyła śmierć rodziców, a później i męża. Jej córki wyjechały do miasta i  przez wiele lat utrzymywała wszystko sama, do późnej starości. Żyła 85 lat. 

Wspomnienia Leny Grigoreit spisała Ulla Lachauer, niemiecka dziennikarka, która podróżowała po Litwie w celu nakręcenia filmu na podstawie powieści Johannesa Bobrowskiego "Litewskie klawikordy", w której miejsce akcji to Bittehnen. Nie wiem czy film został nakręcony, z książki to nie wynika. Natomiast dziennikarka wiele miesięcy spędziła u Leny, pracując razem z wówczas prawie osiemdziesięcioletnią staruszką w polu i wysłuchując jej opowieści. 

Dla mnie ta książka była niesamowitym przeżyciem, choć początkowo obawiałam się, czy nie będzie nudną lekturą. Była wspaniałą. Pisarka, jak i tłumaczka, Maria Przybyłowska,  ze starannością oddały język jakim posługiwała się Lena, z jednej strony chłopka z niewielkim wykształceniem, a drugiej strony bardzo oczytana osoba. Książkę czyta się jednym tchem, niczym przygodową, a z drugiej strony poznaje się kawał historii widzianej oczami zwykłego człowieka, który brał w niej udział. Szczerze polecam.





1. Ulla Lachauer, "Ulica Rajska", wyd. Fundacja Pogranicze, Sejny, 2010, str. 12-13
2. Tamże, str. 90
3. Tamże, str. 104

piątek, 23 listopada 2012

"Prawo do życia a powinność pracy" - Wincenty Rzymowski

Czy Was też zaintrygował tytuł? Mnie tak i dlatego postanowiłam pożyczyć ów książkę od kolegi męża, kolekcjonera staroci i poznać tę myśl z roku 1936, w którym to książka ta została wydana. Dodatkowym motorem napędowym był sam autor, Wincenty Rzymowski.

Wincenty Rzymowski żył w latach 1883 - 1950. Był literatem, dziennikarzem i politykiem. Był ministrem spraw zagranicznych, kultury i sztuki oraz posłem na Sejm Ustawodawczy. A od 1944 przywódcą Stronnictwa Demokratycznego. Za swoje korespondencje był aresztowany przez policję Mussoliniego i więziony w Rzymie. Jego publicystyka w czasie Drugiej Wojny Światowej miała charakter antyhitlerowski, antyfaszystowski, nie stronił również od krytyki Związku Radzieckiego. "Jako przedwojenny działacz SD posłużył komunistom do uwiarygodnienia nowego ustroju, pozostając – pomimo pełnionych funkcji – osobą pozbawioną wpływów politycznych, również w szeregach własnego ugrupowania, w którym władze komunistyczne osadziły własnych ludzi. Obecnie postać Rzymowskiego uległa zapomnieniu lub jest oceniana krytycznie jako "poputczik" komunistów ". źródło

A może tak jak wielu wybitnych wierzył a marksistowskie idee. Na to wygląda. Ja w hasło typu, nikt nie kradnie, bo wszystko należy do wszystkich nie wierzę. Chciałabym, by ludzie wierzyli w hasło, nikt nie kradnie, bo każdy szanuje prywatność każdego. Bądź, co bądź teraz mamy też kapitalizm i zmagamy się z innymi problemami demokracji. Mi do politycznych mądrości daleko, ale nie jestem ślepa i głucha na to co wyczytuję w wiadomościach internetowych czy słucham w radiu. Ale przecież to nie o tym ta książka.

Wincenty Rzymowski na kartach tej książki, można by rzec, rozprawia się z ówczesną inteligencją, szuka dla niej miejsca, w Polsce, gdzie rośnie zainteresowanie marksistowską broszurką "18 Brumaira". Oczywiście krytykuje faszyzm i nacjonalizm. Przytacza również innych myślicieli europejskich, Romana Fernandeza, Aldousa Huxleya i innych. Są również rozważania na temat wiary i jej miejsca w odniesieniu do faszyzmu i nacjonalizmu. 
Oczywiście nadrzędną ideą w tej książce jest praca i jej obowiązek wykonywania przez wszystkich, i najlepiej przy tym nie myśleć, wtedy człowiek jest bardziej wydajnym narzędziem robotniczym, bo inaczej tego nazwać nie umiem. 

Cóż, książkę przeczytałam, jest dla mnie nowym doświadczeniem i spojrzeniem na historię, zgłębiać tematu nie zamierzam. Teraz żyję radością, bo doczekałam się w kolejce bibliotecznej, prawie rocznej, biografii Miłosza autorstwa pana Franaszka, trochę mi z nią zejdzie, ale wiem, że warto. :-)

środa, 14 listopada 2012

Kochaj mnie mocniej... Czeskie Opowieści

Nad pożyczeniem tej książki z biblioteki nie zastanawiałam się ani chwili, bo bardzo dobrze pamiętałam recenzję Natuli i miałam wielką ochotę przeczytać tę książkę.
Jest to zbiór opowiadań współczesnych, czeskich autorów, które krążą wokół uczucia jakim jest miłość.  

Czeskie Opowieści to seria książek wydawanych przez wydawnictwo GOOD BOOKS, ta jest trzecią. Wcześniej ukazały się "Zdrowych i wesołych..." (opowiadania o Bożym Narodzeniu) i "O kobietach...". Ten zbiór bardzo mi się podobał, więc mam nadzieję, że i te dwa poprzednie uda mi się kiedyś przeczytać.

Czyli jaka jest ta czeska miłość? Czy tak różna od naszej? 
Czytając opowiadanie, za opowiadaniem wzdychałam nad tym, ileż w tych opowiadaniach prawdy, ludzkich zachowań, takich płynących prosto z serca, a nie przemyślanych, wyidealizowanych schematów. Chciało mi się czytać i poznawać te uczucia. Bo nie jedno, ale tyle ilu było bohaterów.

We mnie jeszcze pewnie długi czas będzie siedziało w szczególności jedno opowiadanie. Napisała je Alice Nellis i nosi tytuł "Chcesz herbatę?". W nim to autorka pokazuje trzy punkty widzenia na jedno wieczorne wydarzenie. Jest niesamowite. Niby błaha sprawa, zajęty mąż z opóźnieniem reaguje na pytanie żony, a na dodatek odpowiedź jest tak od niechcenia. I już w kobiecie tlą się czarne scenariusze ich przyszłego życia, a to był taki niewinny powód i jeszcze do tego punkt widzenia dziecka, które niby nie, ale obserwuje z boku. Cóż warto przeczytać, szczerze polecam. Ja nad tym opowiadaniem głęboko sobie westchnęłam, ale na szczęście ta historia kończy się dobrze i mogłam się też szczerze zaśmiać nad losem naszej, kobiecej wyobraźni.

Całość zdobi piękna okładka, która niesamowicie przyciąga wzrok, chociaż muszę przyznać, że i czeska wersja jest niczego sobie i też mi się bardzo podoba.

To dobra lektura na jesienne wieczory.

wtorek, 6 listopada 2012

Eden - Stanisław Lem

Powiem tak, dwa wyzwania mnie zaatakowały i jak nic drzwiami i oknami pchał się w moje czytelnicze objęcia sam wielki, Stanisław Lem. Bałam się jak..., nie wiem co, bo ja z fantastyką na bakier, jedynie kichać się od Anioła nauczyłam z odpowiednim namaszczeniem - Alleluja!  A już samo science fiction jest dla mnie, no... science fiction. Ale słowo się rzekło i żeby podołać postanowiłam nie odkładać tego na środek, czy koniec miesiąca i zaatakowałam już drugiego dnia listopada.
Padło na Eden, jedyną książkę tego autora w moim domowym posiadaniu. 

Grupa sześciu kosmonautów w wyniku błędnych obliczeń rozbija się na planecie zwanej Eden.  By wrócić na Ziemię muszą naprawić prawie doszczętnie zniszczone urządzenia. Nadzieja jest, bo gdy oni wybrali się na wyprawę rakietę odwiedził mieszkaniec Edenu, niestety w wyniku spięcia energetycznego, które sam wywołał nie przeżył. Odkrycia z wyprawy oraz nieznany przybysz (nazwany przez nich Dubeltem) budzą w kosmonautach chęci naukowego badania. Godzą to z naprawą rakiety dzieląc się na dwie drużyny. Prace naprawcze posuwają się wartko do przodu, również i odkrywcze nie pozostają w tyle. Ale i zainteresowanie nie jest tylko z jednej strony, a raczej chęć pozbycia się nieproszonych gości, bo przecież by doszło do komunikacji potrzebny jest wspólny język.

Muszę przyznać, że pomimo braków w znajomości terminologii naukowej książkę czytało mi się bardzo płynnie. Fakt, trochę rzeczy nie rozumiałam i nie wiem, czy rozumiem i teraz, to  jednak opisy, które stosuje autor pozwoliły mi na w miarę sprawne odnalezienie się w temacie.  

Z jednej strony społeczeństwo Edeńczyków wygląda na prymitywne, mało rozwinięte samo w sobie, a z drugiej strony ich nad wyraz rozwiniętą dziedzina jest bioenergetyka. Poprzez eksperymenty i chęć ulepszenia siebie samych, zniszczyli część własnej rasy, a skutki tego odczuwają do dzisiaj. W opis panującej tam władzy, nie władzy wczytywałam się z przekąsem.  Moje wydanie jest 1984 i tak zastanawiałam się jak ówczesne nasza władza pozwoliła na publikację tego dzieła, że też się nie wczytała? A może pomyślała, że Lem nie był jasnowidzem pisząc tę książkę w '59. A może to tylko moja wyobraźnia i doszukiwanie się w fantastycznej powieści jakiś politycznych drwin? Kto wie?

Bądź, co bądź jestem pod wielkim wrażeniem tej powieści. To moje pierwsze spotkanie z prozą fantastyczno - naukową i jeżeli chodzi o twórczość Stanisława Lema, to na pewno nie ostatnie. 
Szczerze polecam tę książkę, a sceptykom, takim jak ja, przełamanie barier.

poniedziałek, 5 listopada 2012

„Mowa ciszy. Twoje codzienne wsparcie.” - Eckhart Tolle


Wszystkim nam znane jest powiedzenie, że mowa jest srebrem, a milczenie złotem. Czasami wydaje mi się, że ludzie zapomnieli o tej maksymie, albo skrzętnie schowali ją w niepamięci. Bo łatwiej jest wykrzyczeć swoje żale, czy przekonania. Ile to razy mówimy o pustych słowach płynących do nas z mediów. A gdzie w tym wszystkim czyny i doświadczenie?
Lubię ciszę, a raczej brak mowy, wsłuchanie się we własne myśli, w odgłosy natury. Krytycznie patrząc na siebie muszę stwierdzić, że kiedyś bardziej dawkowałam słowa, więcej słuchałam innych i siebie. Zatęskniłam za tym, odwaga też wyczerpuje, dlatego książka „Mowa ciszy. Twoje codzienne wsparcie” wręcz przyciągnęła mnie do siebie.
Autorem tej niepozornej, malej książeczki jest Eckhart Tolle, urodzony w Niemczech absolwent Uniwersytetu w Cambridge. Jest on propagatorem duchowego przebudzenia i terapeutą duszy. Jego książki za jedne z najbardziej wpływowych publikacji XXI wieku, a New York Times ogłosił go bestselerowym autorem.
Dla mnie autor był zupełnie nieznany, jednak zaufałam uspokajającej toni okładki i postanowiłam przy jej pomocy poznać mowę mojej ciszy.
I już na samym wstępie autor wprowadził we mnie spokój. Nie obiecywał złotych gór, nie mydli oczu pustymi frazesami, czego to ja nie osiągnę.

„Prawdziwy duchowy nauczyciel niczego nie naucza w powszechnym rozumieniu tego słowa. Niczego nie doda do tego, co już wiesz. Jedynym zadaniem prawdziwego nauczyciela jest pomoc w rozpoznaniu tego, co oddziela cię od prawdy, tego co już wiesz i kim jesteś w głębi swego istnienia.” (1)

W tej książce nie znajdzie się też stymulujących umysł idei czy teorii ani intelektualnych analiz, brak też w niej szerzenia wierzeń.
A więc o czym jest ta książka? Też się zastanawiałam i przeszłam do lektury.
Jest to zbiór sutr, które mają rozbudzić i wyrwać myślenie z utartych schematów. Sutry są pełnymi mocy wskazówkami do prawdy. Mogą to być aforyzmy, krótkie powiedzonka, można by rzec, że to takie złote myśli. Ich zaleta leży w zwięzłości.
W tej książce można je nazwać prawdami uniwersalnymi, gdyż są ponad wszelkimi religiami czy wierzeniami. Dla ułatwienia zebrane są w kilka rozdziałów, co pomaga rozróżnić ich tematyczny przedział. W opinii samego autora każdy jednak powinien zapoznać się z tymi z pierwszego rozdziału i ja też jestem tego zdania.
Książeczkę tę polecam, chociaż nie może ona służyć za podręcznik, to jest świetnym narzędziem do pracy nad sobą i swoją duchowością. Ja stosuję metodę otwierania na chybił trafił i rozmyślania nad sutrą, na której akurat zatrzyma się mój wzrok. To zajmuje tylko kilka chwil, a można się zdziwić, co potrafi nasz umysł.


1.„Mowa ciszy. Twoje codzienne wsparcie.”, Eckhart Tolle, wyd. Studio Astropsychologii, Białystok, 2010, s.9



Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu: